Dziady, debuki i cmentarz żydowski w lutowy, słoneczny dzień

Świeżo po lekturze książki Jarosława Kurskiego „Dziady i debuki” postanowiłam się wybrać na warszawski cmentarz żydowski, żeby nie tylko odszukać grobowiec rodziny Bernsteinów, ale po prostu po raz pierwszy odwiedzić tę nekropolię, szczególnie gdy akurat jednego lutowego poranka przez szare niebo wreszcie przebiło się słońce.

Read more: Dziady, debuki i cmentarz żydowski w lutowy, słoneczny dzień

Lubię odwiedzać polskie zabytkowe cmentarze, zacienione koronami starych drzew miejsca pełne zadumy nad minionym czasem. Przechadzając się po tych „dawnych latach polskiej historii” odkrywam wyjątkowo piękne rzeźby, czytam nagrobne napisy, często zatarte z upływem lat lub pokryte wszędobylskim mchem. Niektóre są szczególnie wzruszające, niektóre wyjątkowo piękne, a wszystkie mi uświadamiają, że „z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”.  A jednak nawet tego typu refleksje, przynajmniej dla mnie, nie są smutne czy dołujące. Ot, taka kolej rzeczy. Najważniejsze, żeby odejść z tego świata z poczuciem, że życie było piękne, wartościowe, spełnione…A dla mnie szczególnie istotne, żeby zostawić po sobie dobrą pamięć najbliższych.

Cmentarz żydowski pod tym względem jest jednak wyjątkowy. Mimo jego piękna, wystarczy przeczytać takie napisy jak „zamordowany przez szmalcowników” czy wyrytą na jednej płycie listę osób z tej samej rodziny z datą 1943 rok. Ci ludzie mogli mieć szczęśliwe życie, ale jaki był jego koniec? Jaki był koniec sześciu milionów europejskich Żydów? Zanim on nastąpił, ile bólu, strachu, głodu, ucieczek, ukrywania musieli przeżyć?

Przeglądam fotografie z mojej przechadzki po cmentarzu. Niektóre wręcz przypominają obrazy – w dużej mierze to zasługa światła promieni słonecznych ślizgających się po omszałych płytach, gdzieniegdzie wydobywając inne kolory od powszechnie panującej zieleni. Wśród odwiedzających to miejsce jakże niewielu jest bliskich. Prawie nikt tu nie wspomina swoich drogich zmarłych, nawet jak zwyczajem żydowskim kładzie kamyk na nagrobnej płycie.  Położyłam jeden na leżącej na ziemi, przykrytej liśćmi macewie. A drugi dołączył do pola kamieni kryjącego zbiorową mogiłę kilkudziesięciu tysięcy Żydów z warszawskiego getta.

Françoise „w polskim góralskim kożuszku” – wystawa litografii Picassa

Read more: Françoise „w polskim góralskim kożuszku” – wystawa litografii Picassa

Muszę przyznać, że nie jestem wielbicielką sztuki Picassa, chociaż ten „artysta gigant” wielokrotnie mnie urzekał. Głównie jego obrazy z wcześniejszych okresów, natomiast te kubistyczne do mnie raczej nie przemawiają. 

Widziałam wiele oryginałów Picassa – na wystawach indywidualnych, zbiorowych czy w kolekcjach muzealnych. Zawsze znalazłam na nich „coś dla siebie” – czy to był obraz olejny, grafika lub rysunek. A tymczasem, gdy zobaczyłam wystawę Picassa litografii w warszawskim Muzeum Narodowym, oczarowały mnie niemalże wszystkie prace!!! Wśród nich znalazły się te z polskim akcentem, dodatkowo z folklorem góralskim, do którego mam wyjątkowy sentyment.

Zanim przejdę do omawiania grafik – a właściwie opisywania moich wrażeń, wyjaśnię, czym jest litografia. Otóż jest to technika graficzna, w której rysunek przeznaczony do powielania wykonuje się na kamieniu litograficznym. Resztę opisu – dosyć szczegółowego można znaleźć pod tym linkiem:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Litografia

Tematyka litografii na wystawie była różnorodna – akt kobiecy i męski, sceny cyrkowe i mitologiczne oraz portret, który wyraźnie dominował. W dodatku był to portret kobiecy, a właściwie prawie wyłącznie jednej kobiety, Francoise Gilot, partnerki artysty (jednej z wielu).

To właśnie z nią jest związany „motyw polski”. W 1948 roku Picasso odwiedził Polskę w związku z jego udziałem w Kongresie Pokoju, który odbył się we Wrocławiu. Podczas tego pobytu artysta kupił Francoise Gilot kożuszek góralski, w którym później pozowała mu do litografii. Seria „w kożuszku” świetnie ukazuje możliwości artystyczne Picassa – od realizmu poprzez kolejne uproszczenia aż do prawie zupełnej abstrakcji.

Inny polski akcente wystawy to portret „polskiej dziewczyny”, możliwe, że góralki – zachwycił mnie swoim uproszczeniem zachowującym jednak realizm.

Kilkakrotnie przeszłam się po pięknie zaaranżowanych wszystkich salach wystawowych – było ich chyba z sześć – zatrzymując się przy moich najulubieńszych pracach. Ponieważ było ich tak dużo, spędziłam w muzeum kilka godzin!

„Gigant, niesamowity, ciągle poszukujący nowych środków wyrazu, niespożyty…” – mnożyłam określenia podziwając kolejne grafiki.

Jako ciekawostkę dodam, że po odwiedzinach artysty w Polsce, nastała w niej moda na „pikasy”, czyli geometryczne wzornictwo w wyposażeniu wnętrz oraz w ceramice.

Beata Gołembiowska

Zaprzepaszczony etos Solidarności

Rozważania moje i Władysława Frasyniuka przy okazji 41 rocznicy podpisania Sierpniowych Porozumień

Mija kolejna rocznica Porozumień Sierpniowych i ostatnio coraz trudniej mi jest zaakceptować to, co się stało z pamięcią jedynego polskiego powstania narodowego zakończonego sukcesem. Wydaje mi się, że Polacy wolą hołdować wszystkim przegranym zrywom, stawiać pomniki kontrowersyjnym postaciom, karmić się mitami, opłakiwać tragicznie poległych niż docenić tych, którzy wykazali bohaterstwo w latach 1976-89. Wielka Solidarność, ruch dziesięciomilionowy, coś niebywałego w skali światowej mogła stać się po wieki wieków naszym sztandarem i naszą dumą. Mogliśmy o niej wyprodukować setki filmów,  napisać wiele powieści, chwalić się nią przed całym światem głośno krzycząc  – „To zrobiliśmy my, Polacy!”

Kilka lat temu przeprowadziłam ponad dwadzieścia wywiadów z przywódcami tego Wielkiego Ruchu. Jednym z nich był Władysław Frasyniuk. Oprócz wspomnień z „tamtych czasów” zahaczyliśmy o temat – „co się stało z pamięcią o Solidarności?” Pozwolę sobie przytoczyć kilka cytatów z tego wywiadu, jakże trafnie oceniające nasze społeczeństwo.

„Młodemu pokoleniu brakuje takiego pozytywnego bohatera, do którego mogliby się odnieść, takiej dumy narodowej, która by jednak kończyła się zwycięstwem. Solidarność to jedyne powstanie, które tak się zakończyło. Oczywiście jest Wielkopolskie i Śląskie, ale one były lokalne. Natomiast jeśli chodzi o narodowe, to jest tylko ta Wielka Solidarność. Ciągle w Polsce borykam się z takim przekonaniem, że na przestrzeni wieków jesteśmy  poniewierani i zaszczuci. Ale przecież wtedy, w Sierpniu’ 80 zwyciężyliśmy! Odnieśliśmy tak gigantyczny sukces, że ludzie powinni chodzić w Polsce jak Rambo, a rocznica Sierpnia’ 80 powinna być obchodzona jako najbardziej radosne święto w Polsce. Tymczasem my ciągle śpiewamy „Janek Wiśniewski padł”.

„Większość momentów wyglądała jak niesamowita, wielka przygoda. To była taka historia, o jakiej powiedział Obama, gdy przyjechał do Polski. To była opowieść o tej Solidarności, jaką ja znałem i z której jestem dumny. Powtarzam cały czas, spiszcie ją, włóżcie do podręczników! Czyż nie tak powinniśmy uczynić, zamiast kłócić się o przeszłość i oskarżać wspaniałych działaczy?”

„Solidarność,  jedyna rzecz, która nam się tak udała, a my przerażająco mało o niej wiemy, chociaż jest to najnowsza historia i świadkowie jeszcze żyją. Ta zaniedbana, zapominana i przekłamywana historia najpiękniejszego okresu Polski tyczy się tak wielu aspektów, a przede wszystkim bezimiennych bohaterów oraz ludzi, którzy byli wprawdzie na usługach komuny, ale dobrze się zachowali, jak na przykład niektórzy wrocławscy sędziowie.”

„Wydaje mi się, że wtedy było bardziej obywatelskie i bardziej zorganizowane niż teraz, gdy żyjemy już 30 lat w wolnej Polsce. Wtedy było to wprawdzie prostsze, bo mieliśmy jednego wroga. W systemie totalitarnym jest zero-jedynkowa skala, dostaniesz w pysk, ale zachowasz twarz, albo przestraszysz się i ciebie nie ma. Obecnie jesteśmy w trudniejszej sytuacji, gdyż cierpimy na chorobę młodej demokracji, kiedy wolność jest rozumiana na różne sposoby  i nawet ludzie wobec wspólnego wroga chcą zachować swoją autonomię. Nagle okazuje się, że jeden człowiek potrafi skutecznie manipulować połową społeczeństwa.”

Mogłabym mnożyć tu gorzkie wypowiedzi, nie tylko Frasyniuka, ale i pozostałych rozmówców, którzy udzielili mi wywiadów do publikacji „Zanim runęły mury”. Mimo, że większość z nich są to znani działacze opozycji okresu PRL-u i Solidarności, sponsorowaniem wydania  książki nawet ci „gorszego sortu” nie są zainteresowani.  

Pewnie musi minąć 100 lat,  muszą wszyscy umrzeć,  żeby w końcu ktoś zaczął mówić o wspaniałych  Polakach  tamtych lat.” – Władysław Frasyniuk

więcej szczegółów na stronie Zanim Runęły Mury
https://www.facebook.com/groups/185185283669282

Beata Gołembiowska

http://www.bgbooks.com.pl

Katarzyna Wielka, Królowa Szczepionek

„Przeciwnicy szczepionek są prawdziwymi głupcami, ignorantami lub po prostu nikczemnymi.”

To zdanie nie napisał współczesny wirusolog, to napisała caryca Katarzyna Wielka władająca Rosją w II połowie XVIII wieku, czyli ponad 200 lat temu. To za jej panowania brytyjski lekarz Thomas Dimsdale wynalazł pierwszą w historii wczesną wersję szczepionki. Gdy ospa pustoszyła Europę caryca postanowiła ratować siebie, swój dwór i podwładnych przed tą straszną chorobą. Miłośniczka nauki i wszystkich osiągnięć Oświecenia stała się pierwszą osobą w Rosji, która poddała się tej dość ryzykownej procedurze w 1768 roku. Polegała ona na dwu – trzykrotnym nacięciu ramienia osoby zdrowej i wcieraniu w otwartą ranę krost chorego na ospę. Ponieważ istniało ryzyko, że zdrowa osoba poddana takiemu nowatorskiemu eksperymentowi zachoruje, a nawet umrze, lekarz Dimsdale trzymał konie w gotowości blisko pałacu, gdyby musiał uciekać po ewentualnej śmierci carycy. Na szczęście nie było takiej potrzeby i Dimsdale został nagrodzony  tytułem barona Imperium Rosyjskiego.

Continue reading “Katarzyna Wielka, Królowa Szczepionek”

Odkrycie zakłamanej historii

Rozważania wokół zbiorowej mogiły dzieci kanadyjskiej rdzennej ludności

Jedna śmierć może wywołać lawinę. Tak stało się w przypadku śmierci George’a Floyd’a. Odkrycie jednego grobu zadziałało podobnie. Zbiorowa mogiła  215. dzieci przy szkole z internatem w Kamloops w Brytyjskiej Kolumbii w Kanadzie wstrząsnęła opinią publiczną, chociaż temat tak niedawnej historii powinien być ogólnie znany.  Liczby i lata mówią za siebie. Lata 1894 – 1996 to okres działalności szkół, które miały za zadanie „zabić Indianina” w dzieciach rdzennej kanadyjskiej ludności. 150 tys. dzieci siłą odebrane od rodziców, niektóre z nich już w wieku czterech lat, trafiało do akceptowanych przez społeczeństwo instytucji prawnie usankcjonowanych przez rząd i kościoły chrześcijańskie.  W przypadku ww. szkół akt ludobójstwa kulturowego trwał ponad 100 lat i w jego cieniu Kanadyjczycy żyli sobie spokojnie.

Czytam kolejny artykuł o „residential schools”, kolejne  wspomnienia osób w moim wieku, w wieku moich dzieci. Ich przerażająca lektura napawa tym większym smutkiem, że przecież to się działo niemalże na „moich oczach”. Dlaczego ja, jako obywatelka Kanady nie zainteresowałam się historią ludzi, którym odebrano nie tylko kraj, ale i wszystko, co się składa na ich tożsamość, w tym, co każdy naród ma najcenniejsze – dzieci. Odkrycie ich zbiorowej mogiły, a  takich na pewno jest wiele (wg. oficjalnych akt ponad 3. tys. dzieci zmarło w „residential schools”,  a prawdopodobnie tę liczbę trzeba podwoić )  – mam nadzieję zapoczątkuje nową erę, podobnie jak ruch Black Live Matter po śmierci Floyd’a. Jednym z ostatnich posunięć rządu kanadyjskiego jest zachęcanie byłych wychowanków szkół z internatem do zmiany narzuconych im  przez białych „edukatorów” imion i nazwisk na te nadane im przez rodziców. Są opracowywane inne prawa w celu zadośćuczynienia ogromu zła wyrządzonego rdzennej ludności Kanady na przestrzeni wieków.  

Continue reading “Odkrycie zakłamanej historii”

Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek

Królewna Śnieżka, Kopciuszek, Mała Syrenka – to były wzorce lat mojego dzieciństwa.  W ten sposób ograniczało się moje marzenia do zdobycia królewicza i stania się  królewną, a nie rozwijano tematu, czym taka królewna ma się zająć. Nie opowiadało się dziewczynkom o ciekawych kobietach, które były aktywistkami, inżynierami, chirurgami, żeglarzami czy piratami i szpiegami. Gdy dorastałyśmy, nasze wzorce poszerzały się o postacie z powieści, które też nie oznaczały się wybitnymi życiowymi postawami. Z osób realnie istniejących wymieniano zaledwie ich kilka, ale nawet życiorys Skłodowskiej był podawany w ojczyźniano-patriotyczny sposób. Jednym słowem moje wzorce lat dziecinnych i młodości były bardzo ograniczone. Już moje córki miały o wiele lepiej, gdyż nie zmuszałam je do bawienia się lalkami i popierałam jakiekolwiek zainteresowania, łącznie z szermierką, strzelaniem z łuku, rzucaniem nożem i oszczepem. A jednak nawet w Kanadzie nie mogły przeczytać książki, w której w dostępny dla dziecka sposób byłyby ukazane takie kobiety jak Hypatia – matematyczka i filozofka, Harriet Tubman – czarnoskóra aktywistka, Grace O’Malley – piratka, Lozen – wojowniczka rdzennej ludności Ameryki Północnej,  Zhenyi Wang – chińska astronautka.

Continue reading “Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek”

Polskie MeToo

Koniec z chamami pod przykrywką artyzmu!” – Dawid Ogrodnik

Anna Paliga, była studentka Łódzkiej Filmówki swoim wpisem na Facebooku wymieniającym niektóre karygodne zachowania wykładowców tej słynnej uczelni otworzyła Puszkę Pandory, porównywalną do filmów braci Sekielskich. Pozornie temat inny, lecz ma wspólny mianownik o nazwie „przemoc”. Fizyczna, psychiczna, seksualna – one wszystkie wywołują cały zestaw przeżyć, od których latami, a nawet przez całe życie nie można się uwolnić. Potrafią nawet doprowadzić do samobójstw.  

Przytoczę tylko dwa zachowanie „wybitnych” pedagogów słynnej uczelni, opisane przez Annę Paligę. Cały tekst można  znaleźć na aktorki stronie facebookowej.

“Prof. dr hab. Mariusz Grzegorzek, rektor naszej szkoły, w trakcie prac nad dyplomem wielokrotnie, niemalże codziennie przez okres trwania prób wpadał w furię i nazywał mnie pier…ą szmatą, k…ą. Poniżał zarówno mnie, jak i moich kolegów w obecności całej grupy i pracowników technicznych”.

„Proza, rok III, prof. Bronisław Wrocławski wyciągnął studentkę na środek sceny, po czym pogryzł ją od dłoni do szyi na oczach całej grupy, po to żeby pokazać drugiemu studentowi, jak gra się pożądanie.”

Continue reading “Polskie MeToo”