Otoczone jeziorami i lasami szwedzkie Maleksander

Od dwóch dni mieszkam w tej przeuroczej miejscowości, w domu mojej siostry Jolanty – graficzki i malarki oraz jej męża Petera – historyka, dziennikarza i pisarza. Ten pobyt – w zamierzeniu dwutygodniowy – jest również moimi wymarzonymi wakacjami, w pięknym miejscu, rodzinnej atmosferze, domu wypełnionym książkami, obrazami i starymi meblami odziedziczonymi po rodzicach Petera i Joli.

Pogoda na razie nie dopisuje, ale i tak zdążyłam zwiedzić trochę okolicy. Wczoraj wybrałam się na przechadzkę po Maleksander, które o tej porze jest jeszcze uśpione, gdyż dopiero w sezonie letnim jeziora zapełniają się łódkami, a wybrzeża turystami spragnionymi odpoczynku na łonie natury.

Continue reading “Otoczone jeziorami i lasami szwedzkie Maleksander”

Spacerkiem przez zimowy Sandomierz – pożegnanie zimy

To słynne – ostatnio z powodu serialu „Ojciec Mateusz” – miasteczko, przez trzy pory roku jest oblegane przez turystów, czasami do tego stopnia, że Krupówki w Zakopanem mu ustępują. Natomiast zimą, szczególnie przy – jak na Polskę – siarczystym mrozie, ulice zioną pustkami i tylko czasami można na nich spotkać zabłąkanego, zziębniętego turystę.

Continue reading “Spacerkiem przez zimowy Sandomierz – pożegnanie zimy”

Dziady, debuki i cmentarz żydowski w lutowy, słoneczny dzień

Świeżo po lekturze książki Jarosława Kurskiego „Dziady i debuki” postanowiłam się wybrać na warszawski cmentarz żydowski, żeby nie tylko odszukać grobowiec rodziny Bernsteinów, ale po prostu po raz pierwszy odwiedzić tę nekropolię, szczególnie gdy akurat jednego lutowego poranka przez szare niebo wreszcie przebiło się słońce.

Read more: Dziady, debuki i cmentarz żydowski w lutowy, słoneczny dzień

Lubię odwiedzać polskie zabytkowe cmentarze, zacienione koronami starych drzew miejsca pełne zadumy nad minionym czasem. Przechadzając się po tych „dawnych latach polskiej historii” odkrywam wyjątkowo piękne rzeźby, czytam nagrobne napisy, często zatarte z upływem lat lub pokryte wszędobylskim mchem. Niektóre są szczególnie wzruszające, niektóre wyjątkowo piękne, a wszystkie mi uświadamiają, że „z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”.  A jednak nawet tego typu refleksje, przynajmniej dla mnie, nie są smutne czy dołujące. Ot, taka kolej rzeczy. Najważniejsze, żeby odejść z tego świata z poczuciem, że życie było piękne, wartościowe, spełnione…A dla mnie szczególnie istotne, żeby zostawić po sobie dobrą pamięć najbliższych.

Cmentarz żydowski pod tym względem jest jednak wyjątkowy. Mimo jego piękna, wystarczy przeczytać takie napisy jak „zamordowany przez szmalcowników” czy wyrytą na jednej płycie listę osób z tej samej rodziny z datą 1943 rok. Ci ludzie mogli mieć szczęśliwe życie, ale jaki był jego koniec? Jaki był koniec sześciu milionów europejskich Żydów? Zanim on nastąpił, ile bólu, strachu, głodu, ucieczek, ukrywania musieli przeżyć?

Przeglądam fotografie z mojej przechadzki po cmentarzu. Niektóre wręcz przypominają obrazy – w dużej mierze to zasługa światła promieni słonecznych ślizgających się po omszałych płytach, gdzieniegdzie wydobywając inne kolory od powszechnie panującej zieleni. Wśród odwiedzających to miejsce jakże niewielu jest bliskich. Prawie nikt tu nie wspomina swoich drogich zmarłych, nawet jak zwyczajem żydowskim kładzie kamyk na nagrobnej płycie.  Położyłam jeden na leżącej na ziemi, przykrytej liśćmi macewie. A drugi dołączył do pola kamieni kryjącego zbiorową mogiłę kilkudziesięciu tysięcy Żydów z warszawskiego getta.

Françoise „w polskim góralskim kożuszku” – wystawa litografii Picassa

Read more: Françoise „w polskim góralskim kożuszku” – wystawa litografii Picassa

Muszę przyznać, że nie jestem wielbicielką sztuki Picassa, chociaż ten „artysta gigant” wielokrotnie mnie urzekał. Głównie jego obrazy z wcześniejszych okresów, natomiast te kubistyczne do mnie raczej nie przemawiają. 

Widziałam wiele oryginałów Picassa – na wystawach indywidualnych, zbiorowych czy w kolekcjach muzealnych. Zawsze znalazłam na nich „coś dla siebie” – czy to był obraz olejny, grafika lub rysunek. A tymczasem, gdy zobaczyłam wystawę Picassa litografii w warszawskim Muzeum Narodowym, oczarowały mnie niemalże wszystkie prace!!! Wśród nich znalazły się te z polskim akcentem, dodatkowo z folklorem góralskim, do którego mam wyjątkowy sentyment.

Zanim przejdę do omawiania grafik – a właściwie opisywania moich wrażeń, wyjaśnię, czym jest litografia. Otóż jest to technika graficzna, w której rysunek przeznaczony do powielania wykonuje się na kamieniu litograficznym. Resztę opisu – dosyć szczegółowego można znaleźć pod tym linkiem:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Litografia

Tematyka litografii na wystawie była różnorodna – akt kobiecy i męski, sceny cyrkowe i mitologiczne oraz portret, który wyraźnie dominował. W dodatku był to portret kobiecy, a właściwie prawie wyłącznie jednej kobiety, Francoise Gilot, partnerki artysty (jednej z wielu).

To właśnie z nią jest związany „motyw polski”. W 1948 roku Picasso odwiedził Polskę w związku z jego udziałem w Kongresie Pokoju, który odbył się we Wrocławiu. Podczas tego pobytu artysta kupił Francoise Gilot kożuszek góralski, w którym później pozowała mu do litografii. Seria „w kożuszku” świetnie ukazuje możliwości artystyczne Picassa – od realizmu poprzez kolejne uproszczenia aż do prawie zupełnej abstrakcji.

Inny polski akcente wystawy to portret „polskiej dziewczyny”, możliwe, że góralki – zachwycił mnie swoim uproszczeniem zachowującym jednak realizm.

Kilkakrotnie przeszłam się po pięknie zaaranżowanych wszystkich salach wystawowych – było ich chyba z sześć – zatrzymując się przy moich najulubieńszych pracach. Ponieważ było ich tak dużo, spędziłam w muzeum kilka godzin!

„Gigant, niesamowity, ciągle poszukujący nowych środków wyrazu, niespożyty…” – mnożyłam określenia podziwając kolejne grafiki.

Jako ciekawostkę dodam, że po odwiedzinach artysty w Polsce, nastała w niej moda na „pikasy”, czyli geometryczne wzornictwo w wyposażeniu wnętrz oraz w ceramice.

Beata Gołembiowska

Film „Chłopi” – malarskie, XIX-wieczne „MeToo”

Za czasów mojego dzieciństwa i lat nastoletnich obowiązkowe szkolne lektury były zmorą większości uczniów. Tymczasem, z wyjątkiem powieści i opowiadań Żeromskiego, ja je uwielbiałam – niektóre ich fragmenty znałam niemalże na pamięć. Z tych wszystkich książek powieść „Chłopi” Reymonta pobiła rekordy – przeczytałam ją chyba ze 20 razy i do tej pory wracam do tej powieści. Pamiętam, że pod wrażeniem Reymontowskiego arcydzieła zaczęłam mówić gwarą, co moja pochodząca „z wyższych sfer” mama skwitowała, że na pewno zostałam podmieniona przy porodzie.

Jako koneserka „Chłopów”, miłośniczka ludowości i okresu Młodej Polski oraz niespecjalna fanka „Loving Vincent”, poprzedniego filmu tej samej ekipy – szłam na projekcję „Chłopów” nie do końca przekonana, czy to dobry pomysł. Tymczasem wciśnięta w fotel Kinoteki – mojego ulubionego warszawskiego kina – przeżywałam film, jakbym po raz pierwszy zetknęła się z bohaterami Reymontowskich Lipiec.

Read more: Film „Chłopi” – malarskie, XIX-wieczne „MeToo”

Zazwyczaj, gdy oglądamy ekranizację ulubionej powieści, pragniemy, by spełniała nasze oczekiwania, żeby prawie nic nie było w niej zmienione, a bohaterowie idealnie odpowiadali opisom w książce. W tym wypadku nawet nastawiłam się, że tak nie będzie, pragnąc jedynie, żebym nie wyszła z kina kompletnie rozczarowana.

I… już od pierwszego kadru zostałam OCZAROWANA. Obrazy żywcem wyjęte z Chełmońskiego, Wyspiańskiego, Fałata, świetna gra aktorska, malarskość każdej sceny, iście chłopska żywiołowość i na tym tle tragedia Jagny, pięknej, uzdolnionej artystycznie, wrażliwej dziewczyny, którą niemalże każdy mężczyzna we wsi chciał mieć wyłącznie dla siebie. Mogłabym tu zarzucić Jagnie, że nie powinna zakochiwać się w żonatym Antku, lecz tenże Antek, podobnie jak wójt (a w książce jest ich o wiele więcej) po prostu czyhali na dziewczynę, aby im uległa.

Kobiety, często zazdrosne o mężów, co jest zrozumiałe – sytuacja zdradzanych Hanki czy wójtowej jest nie do pozazdroszczenia – zwalają winę wyłącznie na Jagnę. Gdy dojdzie do samosądu, wszyscy kochankowie Jagny na czele z Antkiem się od niej odsuną. Jedynie pozostanie Mateusz, który cały czas miał nadzieję, że ta najpiękniejsza dziewczyna z Lipiec będzie wreszcie jego. 

W swoim przesłaniu ta opowieść jest takim XIX-wiecznym MeToo, w którym kobieta ulega – nawet w imię miłości – przemocy mężczyzn, a potem to ona jest napiętnowana, a im uchodzi na sucho.

Oprócz niezwykłej strony wizualnej filmu, zachwyca on również muzyką i wokalem. Ze wzruszeniem rozpoznałam pieśni zespołu „Laboratorium pieśni”, który użyczył jednego ze swoich utworów „Oj ty rzeko” mojej córce Tinie do jej filmu animowanego – „Syrenka, the Warsaw Mermaid”. 

Czy jest coś, co mi się w filmie nie podobało? Jako miłośniczka dawnego polskiego folkloru miałam za złe, że kobiety z Reymontowskich Lipiec są ubrane „po miejsku” – chociażby suknie Jagny, a nawet organiściny czy wójtowej, które wprawdzie należały do wyższej grupy społecznej, lecz i one ubierały się w haftowane gorsety, pasiaste spódnice i zapaski. Podobnie strój weselny Jagny powinien być ludowy z tamtej epoki, a nie jakaś wyszywana cekinami suknia. Dodałoby to kolorytu i autentyczności. Taniec Jagny z Antkiem w karczmie też zbyt „nowoczesny” – tak zachowywałaby się jakaś prostytutka z miasta, a nie chłopska mężatka na oczach całej wsi.https://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,163229,29747559,warszawska-syrenka-walczy-o-prawa-kobiet-tina-nawocki-tworzy.html

Pewnie ekipa filmowa chciała „uwspółcześnić” film, moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie, gdyż sam temat XIX-wiecznego „MeToo” jest wystarczająco na czasie.

Dlaczego ten film, tak przepięknie wykonany, z taką wzruszającą i przemawiającą do współczesnego widza fabułą, nie został nawet nominowany do Oskara? Może poboczne wątki były „nieprzetłumaczalne na obce języki” – jak to śpiewał Kaczmarski? Może malarskość przeważa nad treścią? Trudno mi jest to osądzić, osobie, która jak wspomniałam na początku, zna powieść niemalże na pamięć.

Niektóre wypowiedzi bohaterów cytuję dość często, chociażby tę Jagny, która rozmyśla o Antku. Jakże jest współczesna! „A ja myślałam, że on inkszy, a okazał się jak kużden jeden”.

Beata Gołembiowska

Ewa Thanh Van Pląsek, Mała Mi, wolontariuszka z warszawskiego Dworca Zachodniego

Na warszawskim Dworcu Zachodnim na początku kwietnia czekałam na autobus do Sandomierza. Tego dnia, jak zresztą prawie każdego od wybuchu wojny, tłumy uchodźców z Ukrainy wypełniły całą przestrzeń hali dworcowej. Dochodzące zewsząd rozmowy w językach rosyjskim i ukraińskim, tablice informacyjne z ukraińskimi napisami, wolontariusze ubrani w pomarańczowe i niebieskie kamizelki – tak wygląda jeden z aspektów wojny, ten dobry, dający nadzieję, ale i ten tragiczny, gdyż od momentu opuszczenia domu w tym jak ten dworzec miejscu człowiek staje się uchodźcą. Mи біженці  – Mi Biżenci – ze łzami w oczach czytała mi swój wiersz Luda, jedna z piątki Ukraińców z Żytomierza, których przygarnęła  moja siostra pod swój dach.  Słowo „biżenci” powtarzało się w nim kilka razy.

CAŁY FELIETON W FORMIE WYWIADU MOŻNA PRZECZYTAĆ POD LINKIEM “GAZETY” W TORONTO

WYSTARCZY KLIKNĄĆ NA PONIŻSZE ZDJĘCIE

Hrabina i uchodźcy

Od miesiąca w mieszkaniu mojej siostry jest gwarno. Od miesiąca jestem bezpośrednio włączona w pomaganie w zapewnieniu w miarę komfortowego i na pewno bezpiecznego życia piątce Ukraińców z Żytomierza i dwóch kotów. Poprzez kontakt z tymi ludźmi mój pobyt w Polsce w ten sposób naznaczyła wojna. Mieszkam razem z siostrą i z nimi, mijamy się w korytarzu, spotykamy w kuchni, rozmawiamy, dzielimy się na komórkach fotografiami i filmikami z naszego i ich życia. Początkowe trudności spowodowane różnicami nie kulturowymi, tylko środowiskowymi, powoli zbladły, a wczoraj, w Wielką Sobotę dodatkowo połączyło nas wspólne gotowanie. Podczas lepienia pierogów dowiedziałam się wiele z ich poprzedniego życia, łącznie z ostatnimi tygodniami doświadczeń wojennych.

Proszę kliknąć na poniższe zdjęcie. Tekst został opublikowany jako felieton w torontońskiej “Gazecie”.

Continue reading “Hrabina i uchodźcy”

Obiecanki cacanki

Gdy zaczęła się fala uchodźców, nasze władze, na czele z Morawieckim i Dudą zaczęły sypać obietnicami, jak to Polska będzie pomagać Ukraińcom. 40 zł. na każdą osobę dziennie, 500 plus na każde dziecko. Skąd się wzięły te pieniądze w budżecie, to słodka tajemnica, a tymczasem Polska nadal płaci kary za Turów i za nielikwidowanie Izby Dyscyplinarnej. Jakby te fundusze się przydały na pomoc Ukraińcom, nie mówiąc już o polskiej gospodarce!

Niektórych moich znajomych oburzały te obietnice, bo dlaczego Polska ma płacić tak bajońskie sumy na uchodźców, zamiast wypracować unijny plan pomocy. Zgadzam się z nimi, że to Europa powinna ponieść ten ciężar, bo tak naprawdę to Polski nie stać na utrzymanie dodatkowych milionów ludzi. Z kolei pamiętam jak to Polska nie chciała przyjmować uchodźców kilka lat temu, więc może teraz tak nasz rząd się nadyma i zapewnia, że Unii nie potrzebuje? Jak to „dawanie rady” wygląda w praktyce, przekonałam się razem z siostrą na własnej skórze.

W całości można mój felieton przeczytać w torontońskiej “Gazecie”.

Nie kocham narodu, kocham przyjaciół

O Hannah Arendt,  niemieckiej filozofce pochodzenia żydowskiego dowiedziałam się dzięki filmowi reżyserki  Margarethe von Trotta. W tym felietonie nie zamierzam  wypowiadać się na temat filmu, lecz skupię się na słowach bohaterki, które wypowiedziała podczas rozmowy ze swoim przyjacielem.  

Na jego; „Czy ty nie kochasz narodu żydowskiego?” odparła; „Nie kocham narodu, kocham moich przyjaciół.”

Skąd takie wyznanie?

Hannah Arendt została zaproszona do Izraela na proces Eichmanna i na ten temat napisała szereg artykułów oraz książkę „Eichmann w Jerozolimie”. W publikacjach poruszyła przypadki kolaboracji  Żydów z nazistami. Spowodowało to oburzenie społeczności żydowskiej na całym świecie, łącznie z najwyższymi władzami Izraela. Oskarżono ją o „bycie wrogiem narodu żydowskiego”.

Przypomniała mi się nagonka Polaków na Jana Grossa, gdy się ukazała książka jego autorstwa „Sąsiedzi” o pogromie w Jedwabnem. Aby ukrócić Grossów, Grabowskich i im podobnych została uchwalona nieszczęsna ustawa IPN-u o  wprowadzenie surowych kar za „szkalowanie narodu polskiego”.

Continue reading “Nie kocham narodu, kocham przyjaciół”

Rhea Clyman

“Zapomniane – odkryte po latach”

W tym cyklu będę pisać o kobietach, których godne podziwu czyny uległy zapomnieniu, a zostały przypomniane dopiero po latach.

Ile jest pomników, tablic, nazw ulic upamiętniających kobiety, które swoim heroizmem czy pracą walnie przyczyniły się do zmiany biegu światowych lub krajowych wydarzeń?  O ilu tych wspaniałych kobietach uczyliśmy się na lekcjach historii? Dlaczego na cokołach widnieją prawie wyłącznie męskie postacie, których życiorys często jest naznaczony wręcz zbrodniami? W jakich wzorcach mają dorastać dziewczynki, jeśli wiedza o zasługach kobiet jest wręcz tajemna? 

W Polsce mężczyźni w ekipie rządzącej i wielu z nich poza nią najchętniej widzieliby kobiety zepchnięte do pielęgnowania „cech niewieścich”, gdyż  zaangażowanie zawodowe, polityczne i społeczne to „oczywiste” cechy męskie. W tych „cechach niewieścich” do niedawna byłyśmy wychowywane i dlatego wiele niesamowitych kobiecych postaci jest zapomnianych i dopiero po latach przypadkowo się je odkrywa. Tak się stało z Ireną Sendlerową czy z Antoniną Żabińską, jak na ironię przywróconych pamięci nie przez Polaków. Taką postacią z kolei w Kanadzie jest Rhea Clyman. Dopiero teraz zaczyna się o niej pisać i wspominać w filmach.

Continue reading “Rhea Clyman”

Honor i Ojczyzna, a co z tym Bogiem?

– Ciociu, czy ty to widziałaś? – moja siostrzenica z oburzeniem pokazuje mi swój nowo wyrobiony, unijny  polski paszport. 

Przyglądam się mu uważnie i początkowo nic nie dostrzegam.

–  To tutaj, wokół mojego zdjęcia – dziewczyna wskazała palcem. – To tak jakbym była utożsamiana z tym hasłem, a ja jestem niewierząca.

Rzeczywiście, na czerwonym pasku otaczającym jej zdjęcie widnieje dość niewyraźny, ale jednak czytelny napis „BÓG HONOR OJCZYZNA”.

Zatkało mnie.  Skąd taki pomysł, aby w paszporcie walnąć tego typu hasło, które zupełnie nie bierze pod uwagę ludzi niewierzących, a takich coraz więcej w naszej ojczyźnie. Ponadto paszport jest dokumentem świeckim, a nie świadectwem pierwszokomunijnym.

Decyzję umieszczenia takiego „kwiatka” naruszającego polską konstytucję gwarantującą wolność sumienia i wyznania minister Brudziński tłumaczył w ten sposób –  „Hasło Bóg Honor Ojczyzna towarzyszy naszej historii od setek lat. Nie upatruję w tym haśle jakiejś indoktrynacji religijnej”. Warto więc przypomnieć  ministrowi  dość krótką historię tego hasła:

Continue reading “Honor i Ojczyzna, a co z tym Bogiem?”

ZAMACH NA RODZĄCĄ SIĘ DEMOKRACJĘ

Przez te szesnaście miesięcy zdobyliśmy taką dojrzałość i wiedzę, że każdy z nas powinien mieć tytuł magistra. To dlatego czerwoni się przestraszyli i wprowadzili stan wojenny, gdyż zorientowali się, że mają do czynienia z coraz bardziej dojrzałym społeczeństwem – Władysław Frasyniuk

Kanadyjski grudzień w miejscu gdzie mieszkam jest taki sam, jaki był w Polsce 40 lat temu. Tylko wtedy w nocy z 12. na 13. nikt nie zachwycał się zimową aurą. Wiała grozą i kojarzyła się z Syberią – miejscem, skąd tylu Polaków już nie wróciło. Dla wielu rozprawienie się władz z Solidarnością, a właściwie ze społeczeństwem było kompletnym zaskoczeniem, chociaż zdawano sobie sprawę, że „czerwoni” w końcu muszą maksymalnie ostro zareagować, gdyż totalitarnej władzy nikt nie oddaje dobrowolnie, a gdy zaistnieje zagrożenie jej utraty, ci na górze nie wahają się sięgnąć po najdrastyczniejsze rozwiązania.

Po czterdziestu  latach od tamtej „gorącej zimy” różnie ocenia się  ten zamach na demokrację. Ale wtedy wściekłość, poczucie bezsilności, strach zawładnęły Polakami całkowicie. Próby oporu zostały rozjechane czołgami, spacyfikowane zomowcami. Wśród wojskowych, możliwe, że było wielu, którzy nie chcieli wziąć udziału w Jaruzelskiej wojnie

Czołg stał przed bramą, a ludzie walili w niego tym, co mieli pod ręką. Żołnierz otwiera właz, łzy mu lecą. – „Ludzie, mój brat na Halembie fedruje”.  – „To jedź tam skurwysynie i zabij brata!” – zakrzyczały go rodziny strajkujących górników – taką scenę zapamiętał górnik, Henryk Sikora, gdy z ulotkami dotarł do Kopalni Wujek, a tam już leżeli zabici.

Byli sędziowie, którzy dawali wyroki w zawieszeniu lub uniewinniali, byli esbecy, którzy nie oznaczali się gorliwością, byli porządni klawisze, lecz mimo wszystko oni też byli wplątani w tę sprawną machinę stanu wojennego.

Jakże łatwo było utracić wszystko, co z takim wysiłkiem przez 16 miesięcy było budowane!  – tak myślało wielu nawet przez późniejsze lata.

Podobne myśli towarzyszą  mi i tej nocy, lecz dzisiaj nie będę ich rozwijać.

Aby „zanurzyć się” w atmosferze sprzed 40-tu lat przytoczę kilka fragmentów wspomnień czołowych działaczy „S”, z którymi przeprowadziłam wywiady. 

„No, to się zaczęło” – złapałem kurtkę, skoczyłem przez okno i uciekłem.  Poszedłem na dworzec w Gdańsku i przyglądałem się, jak wyciągają z hotelu Monopol solidarnościowców. Miałem kaptur na głowie, żeby nikt mnie nie poznał i stałem na przystanku autobusowym. Wiedziałem już, że nie ma żartów i zastanawiałem się, gdzie by się tu schować. – Jerzy Borowczak

Było już po północy i napotkałem dwie roztrzęsione sąsiadki, krzyczące – „wojna, wojna!”  Zostałem wciągnięty do mieszkania pani mieszkającej z dwiema córkami, a wkrótce potem przed budynkiem pojawili się uzbrojeni funkcjonariusze. Zacząłem kombinować, jak uciec? Bałem się, że jeśli w budynku naprzeciwko obserwowali mój blok, to pewnie zauważyli, że do niego wchodzę. W pewnym momencie jednak zdecydowałem się na ucieczkę, chociaż dwie dziewczyny były bardzo atrakcyjne . Na szczęście w porę przypomniałem sobie Adama Mickiewicza, który nie dotarł do Powstania Listopadowego, bo zmitrężył u pewnej damy i potem przez całe życie musiał się z tego tłumaczyć.  Bogdan Borusewicz

Z dworca obserwowaliśmy oddziały ZOMO otaczające hotel Monopol. Z nami był Macierewicz i on do końca nie wierzył, że to akcja przeciwko namZbigniew Bujak

Jeden ze znanych działaczy powiedział dosłownie – „chłopaki, wygląda na to, że będą napierdalać”. Przegłosowaliśmy decyzję, że trzeba zostać w stoczni. Tymczasem ja się postawiłem;

– A moje  doświadczenie jest takie, że jak coś niebezpiecznego się dzieje, to wtedy trzeba uciekać na swoją parafię.Władysław Frasyniuk

W ten wieczór miałam poczucie, że żyję w dwóch epokach, które radykalnie różnią się od siebie. Jest sobota, niedługo święta, na dworze mroźnie i  sporo śniegu, słychać śmiechy, ludzie na podwórku sobie popijają, gdzieś ktoś obchodzi imieniny, a ja oczywiście nie wiem, że to będzie stan wojenny, ale mam przeczucie, że wydarzy się coś strasznego i to będzie uderzenie w całą SolidarnośćAleksander Hall

Z posiedzenia KK wyszedłem o dwunastej w nocy, trzymając pod pachą teczkę z napisem Solidarność. Szedłem pieszo do domu, a po drodze mijały mnie zomowskie wozy. Położyłam się spać, bo byłem strasznie zmęczony. Po godzinie zbudził mnie kolega i mówi:

– Bogdan, musisz uciekać. Monopol (hotel) jest otoczony i będzie się coś działo.

– Przestań, tyle razy już nas straszono i nic.

Wygoniłem go, ale wkrótce wrócił i powiedział, że wszystkich z hotelu wygarniają. Tym razem potraktowałem wiadomość na serio. – Bogdan Lis

Wszedł do pokoju Karol Modzelewski, obudził mnie i mówi:

– Słuchaj, jesteśmy otoczeni.

– Jak to otoczeni?

– Wyjrzyj przez okno.

Okno wychodziło na plażę. Panowała ciemność i w nikłej poświacie księżyca widzę, jak z morza wychodzą „Marsjanie”. To było ZOMO. Karol wyszedł, żeby innych zawiadomić, a ja myślę, jak tu uciec, ale drzwi hotelu  były zablokowane. Za chwilę przyszli do mnie esbecy i ostrzegli mnie, żebym się nie ruszał –  Henryk Wujec

PRZEGRANA KOBIET – kto winien?

Przez ostatni miesiąc nie byłam w stanie przeczytać ani jednego artykułu dotyczącego sytuacji w Polsce. Same nagłówki zniechęcały mnie do lektury, więc siłą rzeczy zawiesiłam moją „blogową” aktywność i nie napisałam ani jednego felietonu. Dopiero śmierć 30-letniej matki z powodu odmowy prawa do aborcji wstrząsnęła mną na tyle, żeby nie tylko „sięgnąć po pióro”, ale również zagłębić się w temat, łącznie z jego historią począwszy od okresu międzywojennego.  

Okazuje się, że polska ustawa aborcyjna z 1932 roku  była drugą po ZSRR najbardziej liberalną w Europie.  Dopuszczała usunięcie ciąży z powodu ścisłych wskazań medycznych oraz gdy ciąża zaistniała w wyniku zgwałcenia, kazirodztwa bądź współżycia z nieletnią poniżej lat 15-tu. Ustawa nie określała stadium zaawansowania ciąży, do jakiego wolno było dokonać aborcji.

Continue reading “PRZEGRANA KOBIET – kto winien?”

Obcy

Nie mieści się w moim pojęciu człowieczeństwa, państwowości, już nie mówiąc chrześcijaństwa – pozostawianie ludzi szukających pomocy na łasce, a raczej niełasce losu.” – Maja Komorowska

Obraz autorstwa Jolanty Johnsson

O emigrantach i uchodźcach pisałam już w jednym z moich felietonów, ale niestety ten temat będzie powracać w następnych, gdyż problem ludzi uciekających czy przemieszczających się z kraju do kraju na pewno stanie się  coraz bardziej obecny, chociażby z powodu zmian klimatycznych.  Polska ostatnio doświadczyła pojawienia się u jej granic uchodźców. Do tej pory była w wygodnej sytuacji, bo mogła wbrew naciskom i zaleceniom UE powiedzieć wielkim głosem „nie”. Jednak teraz  uchodźca nie jest jakimś teoretycznym pytaniem, tylko duchem i ciałem w postaci wygłodniałego, marznącego, umierającego człowieka, który stawił się u granic naszej katolickiej ojczyzny nie z jakiegokolwiek błahego powodu. Z powodów błahych nie naraża się człowiek na śmierć przy zasiekach z kolczastych drutów.

Bardzo szczerze współczuję uchodźcom, którzy znaleźli się w niezwykle trudnej sytuacji, ale należy wyraźnie zaznaczyć, że są oni politycznym instrumentem i narzędziem w ręku białoruskiego reżimu Łukaszenki. –  Mateusz  Morawiecki

Ten „polityczny instrument” jest żywym człowiekiem, który uciekł przed prześladowaniami i śmiercią. Wyrazy „współczucia” polskiego premiera nie nakarmią go, nie napoją i nie dostarczą pomocy medycznej. Pozwolą jedynie umrzeć.  Może warto premierowi przypomnieć słowa Tego, którego naród polski obwołał królem:

„Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie…. Zaprawdę, powiadam wam: wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili”.

Wczoraj na you tubie wysłuchałam przejmującej piosenki w wykonaniu fantastycznego kazachskiego wokalisty Dimash’a Kudaibergen’a. Jej tytuł – „Obcy” (Stranger) oraz słowa idealnie odnoszą się do tego, co musi przeżywać każdy uchodźca.  Pozwolę sobie je zacytować, ale bardzo zachęcam do wysłuchania pieśni.

Obcy

Nowy teren

Tak daleko, gdzie wzrok mój sięga

Nowy teren

Pod moimi stopami

Obcy

Na obcej ziemi

Mam szansę poznania, kim naprawdę jestem

Jeśli mam siłę

Aby zacząć od nowa…

Gdzieś w moim sercu

W czasach starożytnych wędrowałem

Wspinałem się przez te doliny

Wśród tych wzgórz

Twarze z przeszłości  – prześladują moje wspomnienia

Życia i miłości, które straciłem, wciąż je w sobie czuję.

Tych kilkudziesięciu głodujących i marznących ludzi czeka na łaskę u granic chrześcijańskiego kraju, w którym aż 72% jego obywateli ( wg. najnowszego sondażu) nie chce ich przyjąć. Co gorsza, nawet ten kraj nie chce im zapewnić podstawowej opieki humanitarnej. Nie chce „napoić, nakarmić, przyodziać.” Mogę tylko podsumować to zjawisko jednym wielkim biblijnym okrzykiem – „BIADA WAM!!!…

Kłamstwa, zaprzeczenia i mity

Prawda jest zawsze najmocniejszym argumentem – Sofokles

Filmy oparte na autentycznych wydarzeniach częściej nasuwają mi pewne skojarzenia odnoszące się do teraźniejszości niż te czysto fikcyjne. Tak też się stało po obejrzeniu brytyjskiego „Denial” – w Polsce emitowanego pod tytułem „Kłamstwo”. 

Film ukazuje przygotowania do rozprawy sądowej i samą rozprawę, która miała miejsce w 2000 r. w Sądzie Najwyższym w Londynie. Amerykańska historyczka specjalizująca się w historii Zagłady, Deborah Lipstadt, została pozwana przez Davida Irvinga (neonazistę, wielbiciela Hitlera i fanatycznego apostoła zaprzeczania Holocaustu) do sądu, z zarzutem zakłamywania historii. Zdawałoby się, że tego typu rozprawa powinna być oczywista i bardzo łatwa do wygrania przez pozwaną. A jednak wymagała wytężonej pracy kilkuosobowego zespołu historyków i prawników, aby móc całkowicie zmiażdżyć teorie Irvinga, które zawierał w swoich pracach i przemówieniach, czytanych i słuchanych przez dość liczną publiczność. Dawała ona posłuch i wiarę w tak oczywiste kłamstwa jak m.in. zaprzeczenie istnienia komór gazowych w Oświęcimiu w celu zabijania ludzi. Wg. Irvinga dezynfekowano w nich zwłoki i jednocześnie służyły jako schrony przeciwlotnicze dla esesmanów. 

Continue reading “Kłamstwa, zaprzeczenia i mity”

Zaprzepaszczony etos Solidarności

Rozważania moje i Władysława Frasyniuka przy okazji 41 rocznicy podpisania Sierpniowych Porozumień

Mija kolejna rocznica Porozumień Sierpniowych i ostatnio coraz trudniej mi jest zaakceptować to, co się stało z pamięcią jedynego polskiego powstania narodowego zakończonego sukcesem. Wydaje mi się, że Polacy wolą hołdować wszystkim przegranym zrywom, stawiać pomniki kontrowersyjnym postaciom, karmić się mitami, opłakiwać tragicznie poległych niż docenić tych, którzy wykazali bohaterstwo w latach 1976-89. Wielka Solidarność, ruch dziesięciomilionowy, coś niebywałego w skali światowej mogła stać się po wieki wieków naszym sztandarem i naszą dumą. Mogliśmy o niej wyprodukować setki filmów,  napisać wiele powieści, chwalić się nią przed całym światem głośno krzycząc  – „To zrobiliśmy my, Polacy!”

Kilka lat temu przeprowadziłam ponad dwadzieścia wywiadów z przywódcami tego Wielkiego Ruchu. Jednym z nich był Władysław Frasyniuk. Oprócz wspomnień z „tamtych czasów” zahaczyliśmy o temat – „co się stało z pamięcią o Solidarności?” Pozwolę sobie przytoczyć kilka cytatów z tego wywiadu, jakże trafnie oceniające nasze społeczeństwo.

„Młodemu pokoleniu brakuje takiego pozytywnego bohatera, do którego mogliby się odnieść, takiej dumy narodowej, która by jednak kończyła się zwycięstwem. Solidarność to jedyne powstanie, które tak się zakończyło. Oczywiście jest Wielkopolskie i Śląskie, ale one były lokalne. Natomiast jeśli chodzi o narodowe, to jest tylko ta Wielka Solidarność. Ciągle w Polsce borykam się z takim przekonaniem, że na przestrzeni wieków jesteśmy  poniewierani i zaszczuci. Ale przecież wtedy, w Sierpniu’ 80 zwyciężyliśmy! Odnieśliśmy tak gigantyczny sukces, że ludzie powinni chodzić w Polsce jak Rambo, a rocznica Sierpnia’ 80 powinna być obchodzona jako najbardziej radosne święto w Polsce. Tymczasem my ciągle śpiewamy „Janek Wiśniewski padł”.

„Większość momentów wyglądała jak niesamowita, wielka przygoda. To była taka historia, o jakiej powiedział Obama, gdy przyjechał do Polski. To była opowieść o tej Solidarności, jaką ja znałem i z której jestem dumny. Powtarzam cały czas, spiszcie ją, włóżcie do podręczników! Czyż nie tak powinniśmy uczynić, zamiast kłócić się o przeszłość i oskarżać wspaniałych działaczy?”

„Solidarność,  jedyna rzecz, która nam się tak udała, a my przerażająco mało o niej wiemy, chociaż jest to najnowsza historia i świadkowie jeszcze żyją. Ta zaniedbana, zapominana i przekłamywana historia najpiękniejszego okresu Polski tyczy się tak wielu aspektów, a przede wszystkim bezimiennych bohaterów oraz ludzi, którzy byli wprawdzie na usługach komuny, ale dobrze się zachowali, jak na przykład niektórzy wrocławscy sędziowie.”

„Wydaje mi się, że wtedy było bardziej obywatelskie i bardziej zorganizowane niż teraz, gdy żyjemy już 30 lat w wolnej Polsce. Wtedy było to wprawdzie prostsze, bo mieliśmy jednego wroga. W systemie totalitarnym jest zero-jedynkowa skala, dostaniesz w pysk, ale zachowasz twarz, albo przestraszysz się i ciebie nie ma. Obecnie jesteśmy w trudniejszej sytuacji, gdyż cierpimy na chorobę młodej demokracji, kiedy wolność jest rozumiana na różne sposoby  i nawet ludzie wobec wspólnego wroga chcą zachować swoją autonomię. Nagle okazuje się, że jeden człowiek potrafi skutecznie manipulować połową społeczeństwa.”

Mogłabym mnożyć tu gorzkie wypowiedzi, nie tylko Frasyniuka, ale i pozostałych rozmówców, którzy udzielili mi wywiadów do publikacji „Zanim runęły mury”. Mimo, że większość z nich są to znani działacze opozycji okresu PRL-u i Solidarności, sponsorowaniem wydania  książki nawet ci „gorszego sortu” nie są zainteresowani.  

Pewnie musi minąć 100 lat,  muszą wszyscy umrzeć,  żeby w końcu ktoś zaczął mówić o wspaniałych  Polakach  tamtych lat.” – Władysław Frasyniuk

więcej szczegółów na stronie Zanim Runęły Mury
https://www.facebook.com/groups/185185283669282

Beata Gołembiowska

http://www.bgbooks.com.pl

Powstańcza rozdarta sukienka

Podczas gdy nadużycia takie jak morderstwa i inne formy tortur od dawna są potępiane jako zbrodnie wojenne, gwałt jest bagatelizowany jako niefortunny i nieunikniony efekt uboczny wysyłania ludzi na wojnę. W związku z tym jest ignorowany jako naruszenie praw człowieka.” – Thomas, Dorothy Q. and Regan E. Ralph. „Rape in War ”

„Na Zieleniaku działy się straszne rzeczy” – w tak lapidarny sposób przedstawił mi ojciec to miejsce w okresie Powstania Warszawskiego. Mimo moich pytań, nie udzielił mi odpowiedzi, jakie to były „straszne rzeczy”. O nich zaczyna się mówić dopiero dzisiaj, chociaż w postkomunistycznej Polsce o Powstaniu Warszawskimniemalże wszystko zostało powiedziane . Dlaczego dopiero teraz? Dlaczego polskie kobiety w większości zabierały koszmar Zieleniaka do grobu?

Szczególnie w czasie wojen kobiety masowo są poddane tej okrutnej broni jaką jest gwałt. Wszędzie na świecie była i jest stosowana i wszędzie na świecie kobiety na ogół nie przyznają się do bycia zgwałconą. Dlatego trudno jest oszacować ten rozmiar zbrodni. Jednym z nielicznych w miarę dokładnych raportów, chociaż liczby w nim są na pewno zaniżone, jest ten opisujący gwałty na Niemkach dokonywanych przez żołnierzy Armii Czerwonej. Według niego:

W samym Berlinie zgwałcono 95-130 tys. kobiet. Około 10 tys. z nich poniosło śmierć, głównie samobójczą. Łącznie zgwałcono około 2 mln Niemek, znaczną część wielokrotnie. Niemieckie kobiety urodziły 150-200 tys. „obcych dzieci”, z których część była konsekwencją gwałtu. Liczby dokonanych aborcji nie sposób określić. W niektórych regionach do 60 proc. kobiet zarażonych było chorobami wenerycznymi. Psychologicznych następstw gwałtów nikt nie oszacował.” – Dariusz Kaliński, specjalista od II wojny światowej

Jerzy Szumczyk – pomnik gwałconej kobiety

Krwawe żniwa Powstania Warszawskiego były ogromne. Pamiętamy o tych, którzy walczyli i ginęli, pamiętamy o ofiarach cywilnych. Kobiety, dziewczyny, dziewczynki, które przeszły piekło „rozdartej sukienki” musiały się zmagać całe życie z niewyobrażalnym cierpieniem, o którym nie mogły opowiedzieć. Dlaczego można mówić, wręcz chwalić się ranami zadanymi w walce, opowiadać o okrucieństwach wojny, a nie można się przyznać do tego typu traumy?  Moim zdaniem wiąże się to z podejściem mężczyzn do kobiet jako ich własności, która musi zostać zachowana wyłącznie dla nich. Do tego dochodzą religie – muzułmańska, chrześcijańska i wiele innych, które przez wieki wynosiły dziewictwo na ołtarze.

„Będą tam mieli małżonki bez skazy” – tak przedstawia raj – oczywiście dla mężczyzn – Koran. Z kolei katolicy czczą „Maryję zawsze dziewicę”.

Na pomnikach honorujących ofiary wojny nie przedstawia się zgwałconych kobiet. Nie wymienia się nawet tego typu aktu jako zbrodni. Kobiety zostają z tym koszmarem same. Koło gdańskiego pomnika żołnierzy radzieckich artysta Jerzy Szumczyk ustawił rzeźbę gwałconej ciężarnej kobiety. Została szybko usunięta. Nawet w sztuce tego typu zbrodnia razi – pytanie tylko, czyje oczy. Mężczyzn? Kobiet?

Niedawno wydana książka Agnieszki Cubały „Kobiety 44” porusza temat „rozdartej sukienki” w czasie Powstania Warszawskiego. Mam nadzieję, że takich publikacji będzie coraz więcej. Mam nadzieję, że gwałt podczas wojny zostanie uznany za zbrodnię i naruszenie praw człowieka na równi z torturami czy mordowaniem cywilów.

Powstańcze kobiety przedstawiano jako dzielne i czarujące sanitariuszki Małgorzatki. O tym, co przeżyły na Zieleniaku nie ma piosenek, nie ma wierszy.

Beata Gołembiowska

http://www.bgbooks.com.pl

W Kanadzie płoną kościoły

„Palenie kościołów pozbawia ludzi miejsc, do których mogą się udać, aby odprawić żałobę i znaleźć pocieszenie.”

J. Trudeau, premier Kanady

Po odkryciu nieoznakowanych grobów dzieci rdzennej ludności Kanady na terenach dawnych szkół prowadzonych przez kościoły katolicki i protestancki we współpracy z rządem federalnym doszło do ponad czterdziestu prób podpalenia obiektów sakralnych, w wyniku których spłonęło  w okresie od 21 czerwca do 9 lipca dwanaście kościołów, głównie katolickich. Dziesiątki z nich zostało zdewastowanych.  Dotychczas  w pobliżu szkół z internatem znaleziono ponad 1000 grobów. Historyk i epidemiolog Preston McBride, naukowiec z pochodzenia Komancz, szacuje, że w Północnej Ameryce około 40 000 dzieci rdzennej ludności mogło umrzeć z powodu złej opieki w „residential schools”.

Ponad 10 lat temu Kanadyjska Komisja Prawdy i Pojednania zwróciła się do rządu federalnego o pomoc w zidentyfikowaniu miejsc pochówku dzieci w szkołach z internatem. Propozycja sfinansowania projektu w wys. 1,5 miliona dolarów została odrzucona przez rząd federalny premiera Stephena Harpera. Obecnie rząd premiera Justina Trudeau przeznacza $33.8 milionów na trzyletnią akcję poszukiwania nieoznakowanych grobów dzieci Pierwszego Narodu. Jest to ogromne przedsięwzięcie, którego celem jest przeszukanie terenów w pobliżu 140. byłych szkół.

Continue reading “W Kanadzie płoną kościoły”

Ja tylko patrzyłam – Podlasie 1941

– Czy słyszałaś o Jedwabnem? – zapytał mnie Peter, szwedzki historyk i dziennikarz, mieszkający wówczas na stałe w Polsce.

Był to rok 2001, tuż po ukazaniu się książki Jana Grossa „Sąsiedzi”. Jedwabne znałam jako uroczą, małą miejscowość leżącą na ukochanym przeze mnie Podlasiu. 

            – To tam Polacy spalili żywcem Żydów. Masz. Przeczytaj – Peter podał mi małą książeczkę.

Już zapowiedź jej treści wzbudziła we mnie podejrzenie.

“Co taki Szwed, chociaż historyk,  może wiedzieć o wojnie w Polsce, w której przeciwnie, Polacy nie mordowali Żydów, lecz ratowali z narażeniem życia. Tylko w Polsce za ukrywanie Żyda groziła kara śmierci. Wprawdzie byli szmalcownicy, ale AK ich wszystkich zabijało. To przecież jest powszechnie znane!” – pomyślałam.

Przeczytałam książkę. Nie mogłam spać całą noc. Następnego dnia, Peter i ja w roli fotografa ruszyliśmy do Jedwabnego, aby zebrać materiał do reportażu dla szwedzkiej gazety. Po drodze Peter naświetlił mi inne szczegóły nie tylko o Jedwabnym. O tym, że za niemalże każdym ujawnieniem ukrywającego się Żyda stał Polak, który „uprzejmie” donosił na Gestapo. O całej sieci szmalcowników, począwszy od małych chłopców, którzy tych zamierzających uciec z getta śledzili i nękali, aż ich dopadali dorośli „profesjonaliści”. To, że w Oświęcimiu zginęło ponad milion, nawet wiedziałam, ale że z 1. 1 miliona było aż 960 tys. Żydów – to była dla mnie nowość. Jeszcze wtedy nikt nie pisał o tym, że około 200 tys. ukrywających się na terenie Polski Żydów nie przeżyło wojny. Że „pomogli im” w tym Polacy.

Continue reading “Ja tylko patrzyłam – Podlasie 1941”

Katarzyna Wielka, Królowa Szczepionek

„Przeciwnicy szczepionek są prawdziwymi głupcami, ignorantami lub po prostu nikczemnymi.”

To zdanie nie napisał współczesny wirusolog, to napisała caryca Katarzyna Wielka władająca Rosją w II połowie XVIII wieku, czyli ponad 200 lat temu. To za jej panowania brytyjski lekarz Thomas Dimsdale wynalazł pierwszą w historii wczesną wersję szczepionki. Gdy ospa pustoszyła Europę caryca postanowiła ratować siebie, swój dwór i podwładnych przed tą straszną chorobą. Miłośniczka nauki i wszystkich osiągnięć Oświecenia stała się pierwszą osobą w Rosji, która poddała się tej dość ryzykownej procedurze w 1768 roku. Polegała ona na dwu – trzykrotnym nacięciu ramienia osoby zdrowej i wcieraniu w otwartą ranę krost chorego na ospę. Ponieważ istniało ryzyko, że zdrowa osoba poddana takiemu nowatorskiemu eksperymentowi zachoruje, a nawet umrze, lekarz Dimsdale trzymał konie w gotowości blisko pałacu, gdyby musiał uciekać po ewentualnej śmierci carycy. Na szczęście nie było takiej potrzeby i Dimsdale został nagrodzony  tytułem barona Imperium Rosyjskiego.

Continue reading “Katarzyna Wielka, Królowa Szczepionek”

Dzień uchodźcy

Nikt nie opuszcza domu, chyba że

dom staje się paszczą rekina.

Uciekasz w kierunku granicy

Tylko wtedy, kiedy całe miasto

Biegnie z tobą.

„Dom” – fragment wiersza Warsan’a Shire,  Somalijskiego Brytyjczyka

20 czerwca został ustanowiony Światowym Dniem Uchodźcy. Ten dzień nam przypomina, że na wskutek wojen, totalitarnych rządów i zmian klimatycznych coraz więcej ludzi opuszcza swoje ojczyzny w poszukiwaniu normalnych warunków do życia.

W 2018 r. ONZ opublikował rekordową liczbę 71 milionów osób przesiedlonych z powodu wojny i przemocy. Za tą przerażającą liczbą kryją się niewyobrażalne tragedie ludzkie, które zmiękczyłyby najbardziej zatwardziałe serca przeciwników „przyjmowania obcych”. Może dodatkowo zmieniłoby ich zdanie już nie zwykłe współczucie, ale chociażby taki cytat z rządowego forum Kanady, kraju, który uplasował się na pierwszym miejscu na świecie w przyznawaniu statusu uchodźcy.

Po 20 latach w Kanadzie uchodźcy płacą więcej w podatkach dochodowych – nie licząc wszystkich innych podatków, które płacą – niż otrzymują w postaci świadczeń i usług publicznych. Mają najwyższy wskaźnik obywatelstwa ze wszystkich kategorii imigracyjnych (89%).

W 2018 Kanada przyjęła 28 100 z 92 400 uchodźców, którzy zostali przesiedleni do 25 krajów. Dwie trzecie zostało sponsorowane przez kanadyjskie prywatne programy lub rodziny.

Continue reading “Dzień uchodźcy”

Odkrycie zakłamanej historii

Rozważania wokół zbiorowej mogiły dzieci kanadyjskiej rdzennej ludności

Jedna śmierć może wywołać lawinę. Tak stało się w przypadku śmierci George’a Floyd’a. Odkrycie jednego grobu zadziałało podobnie. Zbiorowa mogiła  215. dzieci przy szkole z internatem w Kamloops w Brytyjskiej Kolumbii w Kanadzie wstrząsnęła opinią publiczną, chociaż temat tak niedawnej historii powinien być ogólnie znany.  Liczby i lata mówią za siebie. Lata 1894 – 1996 to okres działalności szkół, które miały za zadanie „zabić Indianina” w dzieciach rdzennej kanadyjskiej ludności. 150 tys. dzieci siłą odebrane od rodziców, niektóre z nich już w wieku czterech lat, trafiało do akceptowanych przez społeczeństwo instytucji prawnie usankcjonowanych przez rząd i kościoły chrześcijańskie.  W przypadku ww. szkół akt ludobójstwa kulturowego trwał ponad 100 lat i w jego cieniu Kanadyjczycy żyli sobie spokojnie.

Czytam kolejny artykuł o „residential schools”, kolejne  wspomnienia osób w moim wieku, w wieku moich dzieci. Ich przerażająca lektura napawa tym większym smutkiem, że przecież to się działo niemalże na „moich oczach”. Dlaczego ja, jako obywatelka Kanady nie zainteresowałam się historią ludzi, którym odebrano nie tylko kraj, ale i wszystko, co się składa na ich tożsamość, w tym, co każdy naród ma najcenniejsze – dzieci. Odkrycie ich zbiorowej mogiły, a  takich na pewno jest wiele (wg. oficjalnych akt ponad 3. tys. dzieci zmarło w „residential schools”,  a prawdopodobnie tę liczbę trzeba podwoić )  – mam nadzieję zapoczątkuje nową erę, podobnie jak ruch Black Live Matter po śmierci Floyd’a. Jednym z ostatnich posunięć rządu kanadyjskiego jest zachęcanie byłych wychowanków szkół z internatem do zmiany narzuconych im  przez białych „edukatorów” imion i nazwisk na te nadane im przez rodziców. Są opracowywane inne prawa w celu zadośćuczynienia ogromu zła wyrządzonego rdzennej ludności Kanady na przestrzeni wieków.  

Continue reading “Odkrycie zakłamanej historii”

Damy mamy

O byciu matką i o naszej wspólnej matce, Polsce

Bycie matką jest moim największym życiowym osiągnięciem i do tej  deklaracji na pewno  przyłączą się miliony innych matek. Świadomość, że kocham te dwie teraz już kobiety, i że jestem przez nie kochana, jest dla mnie  ciągłym powodem do szczęścia, tak wielkiego, że nawet, gdy przeżywałam najmroczniejsze momenty w moim życiu, nigdy nie przestawałam zdawać sobie sprawy, jakim jestem „wybrańcem bogów”.

Każdy okres życia moich córek przeżywałam jako wyjątkowy. A gdy już zaczęły mówić i wyrażać swoje zdanie na różne tematy, fascynacja tymi „małymi ludzikami o wielkich rozumkach” rosła z dnia na dzień. Na szczęście zapisywałam na bieżąco większość  ich filozoficznych rozważań czy zabawnych powiedzonek typu „jestem troszkę zgrabna, a najszczególniejsi mądra” i dzięki temu dobrze je pamiętam. Okres nastoletni moich córek przeszedł raczej bezkonfliktowo. Pasjonatki nauki, sztuki  i sportów wzbudzały mój podziw – ja w ich wieku nienawidziłam szkoły.

Teraz już są dorosłe i łączy nas przyjacielska komitywa. Jesteśmy „trzy babsztyle –motyle” jak to czasami określa starsza Iwa. Mieszkamy od siebie dość daleko, lecz codziennie ze sobą rozmawiamy. Wyłącznie po polsku, gdyż od momentu wylądowania na ziemi kanadyjskiej, przyjęłam taką zasadę. Dzięki niej  polski język, literatura, historia i kultura ich ojczyzny są im bardzo bliskie.

Continue reading “Damy mamy”

A to Polska właśnie

O mojej emigranckiej „miłości ojczyzny”

Gdyby ojczyzna była po prostu „w moim sercu”, jak u Panny Młodej z „Wesela” Wyspiańskiego, nie zastanawiałabym się nad moim patriotyzmem, czy nad –  może bardziej górnolotnie się wyrażę – „moją miłością do ojczyzny”. Jest to temat, który co jakiś czas mnie frapuje, szczególnie, gdy mam do czynienia z „najstarszą Polonią”, tą tuż powojenną, która udowodniła swoimi nadzwyczajnymi, pełnymi poświęcenia czynami, że rzeczywiście miała Polskę w sercu. Jestem pełna podziwu dla tych ludzi, którzy po okropnych przeżyciach II Wojny Światowej, zaczynając nowe życie od zera, często bez znajomości języka, potrafili stworzyć tak wiele prężnie działających na rzecz ojczyzny organizacji, równocześnie podtrzymujących i przekazujących rodakom na obczyźnie polskie dziedzictwo narodowe.

Do Kanady, podobnie zresztą jak do innych krajów, polska emigracja płynęła falami. Każda z nich miała za sobą inne przeżycia i inne motywacje wyjazdu, czy ucieczki z ojczyzny. Każda z nich tworzyła trochę odrębną grupę polonijną, próbującą nawiązać stosunki ze starszymi emigrantami. Nie zawsze ta współpraca się udawała, nie zawsze stara Polonia rozumiała młodszą, chociażby ci pamiętający II Rzeczpospolitą nie potrafili w pełni zaakceptować dążeń emigracji stanu wojennego. Łączyła ich jednak miłość do Ojczyzny, wprawdzie różnie rozumiana, ale Polska była dla nich najważniejsza.

Continue reading “A to Polska właśnie”

Efekt Urbana

Za komuny zdawaliśmy sobie sprawę, że władza kłamie.  Zrzucaliśmy to na karb „goeopolitycznego położenia” i przyzwyczailiśmy się do peerelowskich sloganów, do propagandy sukcesu i tak naprawdę nikt tego nie brał na poważnie. Gdy nastała Solidarność, prawdomówność wróciła na swoje właściwe miejsce i między innymi dlatego niezależny samorządny związek, legalny czy podziemny, zyskał tak duże zaufanie społeczeństwa, czego wyrazem był wynik czerwcowych wyborów 1989 roku.

Kłamstwa władz komunistycznych lat 80-ych doszły do apogeum, gdy Jerzy Urban jako rzecznik prasowy w sierpniu 1981 ujął w swoje ręce ster propagandy. Podczas stanu wojennego tak „zabłysnął”, że stał się bardziej znienawidzony od generała Jaruzelskiego.  Jeśli chodzi o nagromadzenie kłamstw w konferencjach Urbana to jedynie Dzienniki TV je wyprzedzały.  Nie tylko krętactwa tego  „polskiego Goebbels’a” – jak był często nazywany – wzbudzały taką wściekłość rodaków, ale również bezczelne wypowiedzi  typu „rząd się wyżywi”. Gdyby tylko one cechowały jego działalność, to po Okrągłym Stole można by je podciągnąć pod słynną „grubą kreskę”. A jednak Jerzy Urban prowadził oszczercze, pełne nienawiści kampanie wobec konkretnych osób, m.in. księdza Popiełuszki czy Lecha Wałęsy, nadzorował brutalnymi czystkami w środowisku dziennikarskim, łącznie z propozycjami stawiania niepokornych przed sądem. Zaszkodził wielu ludziom, a jeśli się przyjmie, że słowa potrafią zabijać, to był współwinnym śmierci księdza Popiełuszki.

Continue reading “Efekt Urbana”

Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek

Królewna Śnieżka, Kopciuszek, Mała Syrenka – to były wzorce lat mojego dzieciństwa.  W ten sposób ograniczało się moje marzenia do zdobycia królewicza i stania się  królewną, a nie rozwijano tematu, czym taka królewna ma się zająć. Nie opowiadało się dziewczynkom o ciekawych kobietach, które były aktywistkami, inżynierami, chirurgami, żeglarzami czy piratami i szpiegami. Gdy dorastałyśmy, nasze wzorce poszerzały się o postacie z powieści, które też nie oznaczały się wybitnymi życiowymi postawami. Z osób realnie istniejących wymieniano zaledwie ich kilka, ale nawet życiorys Skłodowskiej był podawany w ojczyźniano-patriotyczny sposób. Jednym słowem moje wzorce lat dziecinnych i młodości były bardzo ograniczone. Już moje córki miały o wiele lepiej, gdyż nie zmuszałam je do bawienia się lalkami i popierałam jakiekolwiek zainteresowania, łącznie z szermierką, strzelaniem z łuku, rzucaniem nożem i oszczepem. A jednak nawet w Kanadzie nie mogły przeczytać książki, w której w dostępny dla dziecka sposób byłyby ukazane takie kobiety jak Hypatia – matematyczka i filozofka, Harriet Tubman – czarnoskóra aktywistka, Grace O’Malley – piratka, Lozen – wojowniczka rdzennej ludności Ameryki Północnej,  Zhenyi Wang – chińska astronautka.

Continue reading “Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek”

To nie moja armia, to nie mój Kościół, nie mój rząd, to nie …

W kolejnym arcydziele Polańskiego „Oficer i szpieg”,  gdy major Henry daje dobrą radę podpułkownikowi Picquard’owi, żeby posłuchał przełożonych i nie rozgrzebywał na nowo sprawy Dreyfus’a, tłumacząc mu –  

„To są nasi przywódcy. Musimy słuchać ich rozkazów. Wszystko mi jedno czy Dreyfus jest winny, czy niewinny. Jeśli dostanę rozkaz zabić to zabiję. Jeśli okaże się, że zabiłem niewinnego, to odprawie po nim żałobę. Ale to nie będzie moja wina, to będzie wina armii” –  Picard ma na to tylko jedną odpowiedź:  Może to jest pana armia, ale nie moja.

Za tym lakonicznym zdaniem kryje się uczciwość, która powinna być oczywistością. Nie można pozwolić na skazanie człowieka niewinnego. W przypadku „Sprawy Dreyfus’a” nie pozwala ona  Picquard’owi zrezygnować z walki o sprawiedliwość, chociaż zdaje sobie sprawę z bardzo poważnych konsekwencji – degradacja i więzienie. Pisarz Emil Zola postępuje podobnie, publikując swój słynny list „Oskarżam”, w którym wymienia z nazwiska wszystkie osoby uwikłane w ohydny proces skazujący niewinnego człowieka. Postawa tych dwóch ludzi, zdawałoby się jak najbardziej naturalna, urasta do bohaterstwa.   

Gdy dowiaduję się o kolejnych przestępstwach i przekrętach na różnych szczeblach polskiego świeckiego i kościelnego aparatu władzy, które są przemilczane, ignorowane lub zakłamywane, zastanawiam się, ilu w nim  jest takich Picquard’ów, którzy potrafią powiedzieć: „To nie mój rząd, to nie mój Kościół, to nie moja policja, to nie moja armia, to nie mój wymiar sprawiedliwości, to nie moje miasto, które ogłosiło się strefą wolną od LGBT, to nie …”.

Continue reading “To nie moja armia, to nie mój Kościół, nie mój rząd, to nie …”

Polskie MeToo

Koniec z chamami pod przykrywką artyzmu!” – Dawid Ogrodnik

Anna Paliga, była studentka Łódzkiej Filmówki swoim wpisem na Facebooku wymieniającym niektóre karygodne zachowania wykładowców tej słynnej uczelni otworzyła Puszkę Pandory, porównywalną do filmów braci Sekielskich. Pozornie temat inny, lecz ma wspólny mianownik o nazwie „przemoc”. Fizyczna, psychiczna, seksualna – one wszystkie wywołują cały zestaw przeżyć, od których latami, a nawet przez całe życie nie można się uwolnić. Potrafią nawet doprowadzić do samobójstw.  

Przytoczę tylko dwa zachowanie „wybitnych” pedagogów słynnej uczelni, opisane przez Annę Paligę. Cały tekst można  znaleźć na aktorki stronie facebookowej.

“Prof. dr hab. Mariusz Grzegorzek, rektor naszej szkoły, w trakcie prac nad dyplomem wielokrotnie, niemalże codziennie przez okres trwania prób wpadał w furię i nazywał mnie pier…ą szmatą, k…ą. Poniżał zarówno mnie, jak i moich kolegów w obecności całej grupy i pracowników technicznych”.

„Proza, rok III, prof. Bronisław Wrocławski wyciągnął studentkę na środek sceny, po czym pogryzł ją od dłoni do szyi na oczach całej grupy, po to żeby pokazać drugiemu studentowi, jak gra się pożądanie.”

Continue reading “Polskie MeToo”

Polskość to świętość

Za to Polcy i Polacy to zupełnie co innego.

Ledwo pomyśli taki jeden z drugą coś nieświętego

a już wiu i nie ma w nich Polski.

Bo przecież polskość jest tak święta…

Radek Wiśniewski (Fragment – Na marginesie pewnego procesu. Poezjoesejomat sarkastyczno-teologiczny)

Jak prawdziwa jest treść nie tylko tego fragmentu, ale całego utworu, mogłam się wielokrotnie przekonać podczas rozmów z „prawdziwymi Polakami” i także z tymi „otwartymi na fakty historyczne”. Jedna z nich miała miejsce dwa lata temu. Przyjechałam do mojej przyjaciółki i wieczorem przy dobrym miodzie pitnym rozmowa zeszła nieopatrznie na Jedwabne, mimo moich solennych postanowień, że tematów „jak Polacy pomagali Niemcom zabijać Żydów” z rodakami nie poruszam. Tym razem miałam jednak do czynienia z osobą światłą, interesującą się historią, a ponadto miód szumiał mi w głowie, więc jednak temat został poruszony. No i to był błąd. Przez całą noc wysłuchiwałam, jak to „Żydom się należało”, bo ty „nie wiesz, co oni Polakom robili”, a ogólnie „to oni są winni za wszystkie zbrodnie ludzkości” i dopiero nad ranem ustaliłyśmy, że nawet za te wszystkie bezeceństwa odwet w postaci palenia żywcem kobiet, starców i dzieci jest przesadą, chociaż sprawą otwartą pozostał udział w tym Polaków, bo przecież… tu zacytuje znowu Radka Wiśniewskiego:

Continue reading “Polskość to świętość”

W Polsce polityka jest kobietą?

Co zostało w Polkach z Matek Polek? Czyli z tych, bez których „co mężczyźni by zrobili?” Z tych, które są podporą, usuwają się w cień i uważają, że „tak trzeba”.

Wspominam swoją młodość  – lata szkoły średniej, studiów i  walki o wolność w Solidarności legalnej i tej podziemnej. W każdym z tych etapów dziewczyny i kobiety  – z nielicznymi wyjątkami – grały drugie skrzypce, chociaż  gdyby nie one, to chociażby podziemna Solidarność nie byłaby tak dobrze zorganizowana.  

Etos Solidarności został zaprzepaszczony i z młodego pokolenia prawie nikt nie potrafi wymienić chociażby kilku przywódców tego niezwykłego w skali światowej ruchu. Na pewno nie wymieniłoby (z wyjątkiem Walentynowicz) kobiet. Ich nazwiska są nieznane i to nie wyłącznie dlatego, że w Polsce panował patriarchat, ale same kobiety nie nagłośniły roli, jaką odegrały. Do tej pory nie chcą  „się nią chwalić”, czego sama doświadczyłam w trakcie pracy nad zbiorem relacji do książki „Zanim runęły mury” obejmującej okres 1976– 1989. Udało mi się przeprowadzić wywiady z 22. osobami, w tym czterema kobietami. Chciałam, aby było ich więcej, lecz niestety pięć bardzo znaczących opozycjonistek  mi odmówiło. Z mężczyzn nie odmówił mi żaden!

Continue reading “W Polsce polityka jest kobietą?”

Porozumienie Łódzkie – koniec najdłuższego studenckiego strajku w powojennej Europie

18. lutego 2021. –  40. rocznica podpisania „Łódzkiego Porozumienia”

Gdy w październiku 1980 roku dziewiętnastoletnia Ewa Pabisiak zaczęła swoje wymarzone studia na Wydziale Lekarskim Łódzkiej Akademii Medycznej, nie przypuszczała, że za trzy miesiące weźmie udział w wydarzeniu, które będzie wspominać przez całe życie.

Takiego ogromnego poczucia jedności, wspólnoty, poświęcenia dla sprawy nigdy już więcej nie doświadczyłam. Nigdy nie zaznałam takiej niesamowitej solidarności. To była wyjątkowa lekcja na całe życie.

Continue reading “Porozumienie Łódzkie – koniec najdłuższego studenckiego strajku w powojennej Europie”

Serial Ranczo – co my, Polacy mamy z wójta, księdza, a może z Solejuka?

„Serial „Ranczo”, najlepiej napisana, zagrana i wyreżyserowana saga o współczesnej Polsce” – Daniel Olbrychski w wywiadzie dla Gazety Wyborczej tak podsumowuje  tę „Polskę w pigułce”, zwierzając się, że ogląda serial codziennie. Nie tylko zresztą on.   I ja należę do tego grona. Wydawałoby się, że polsko-kanadyjska młodzież urodzona już w Kanadzie, albo tutaj wychowana, nie załapie humoru „Rancza”. Okazuje się jednak, że – cytując Kaczmarskiego –  serial jest „przetłumaczalny na obce języki”, gdyż  nie tylko moje wychowane w Kandzie córki go uwielbiają, ale również i ich przyjaciele. Moja młodsza córka Tina, animator gier i filmów dwuwymiarowych do tego stopnia go pokochała, że narysowała karykatury dwudziestu trzech bohaterów serialu , które umieściłam jako ilustrację tego bloga – czy państwo potrafią je rozpoznać?

W Ranczu występuje cała plejada bardzo charakterystycznych postaci. Ich wady, tak niezrozumiałe dla Amerykanki Lucy, nas śmieszą,  może dlatego, że są nam tak dobrze znane. Czy my, Polacy jako naród rzeczywiście tacy jesteśmy? Podejrzliwi, zawistni, kłótliwi, robiący sobie nawzajem świństwa, nie przejmujący się biedą i brakiem edukacji, łatwi do zmanipulowania? A jeśli tak jest, jak możemy się zmienić?

Continue reading “Serial Ranczo – co my, Polacy mamy z wójta, księdza, a może z Solejuka?”

Kobiety Solidarności a kobiety z błyskawicą

przemyślenia po lekturze książki Shany Penn „Sekret Solidarności”

Prawo  odbierające wolność kobietom, prawo godzące nie tylko w nie, ale również w ich partnerów. Demonstracje, manifesty, przemowy, organizacje, jednoczenie się – wszystkie formy sprzeciwu  nie pomogły.

Dlaczego polskie kobiety, które szczególnie w okresie od wybuchu stanu wojennego aż do Okrągłego Stołu mające tak ogromny wkład w walkę o niepodległość, w momencie, gdy runęły reżimowe mury nie zadbały o swoje prawa? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć amerykańska pisarka Shana Penn w książce „Sekret Solidarności”.

Mało która Polka wie, że podziemie solidarnościowe było zorganizowane przez grupę kobiet, które nazwały się Damską Grupą Operacyjną (DGO). Młode pokolenie zna jeszcze co poniektóre nazwiska przywódców Solidarności, lecz są to – z wyjątkiem Anny Walentynowicz – nazwiska mężczyzn. W stanie wojennym, gdy aresztowano dziesięć tysięcy działaczy, w olbrzymiej większości mężczyzn (9 tysięcy), Helena Łuczywo, Ewa Kulik, Joanna Szczęsna, Anna Dodziuk, Anna Bikont, Zofia Bydlińska, Małgorzata Pawlicka utworzyły Damską Grupę Operacyjną (DGO).  Te wspaniałe kobiety natychmiast przystąpiły do podziemnej działalności, nie tylko redagując największe podziemne czasopismo „Tygodnik Mazowsze”, lecz budując wokół niego całą strukturę, jak zbieranie informacji, druk i kolportaż. Zajmowały się również szukaniem lokali dla ukrywających się przywódców, aranżując im spotkania w ramach TKK (Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej). Możliwe, że bez DGO Solidarność byłaby jedynie szesnastomiesięczną efemerydą.  Podczas gdy różni działacze konspiry byli namierzani przez SB i aresztowani, wszystkim członkiniom grupy udało się działać w tak doskonałej konspiracji, że przetrwały w podziemiu do końca.  Gdy wyszły „na powierzchnię”, świat się o nich nie dowiedział, a one też nie zadbały o hołd dla swojej  – z całym przekonaniem to piszę – bohaterskiej działalności. 

Continue reading “Kobiety Solidarności a kobiety z błyskawicą”

Covidowa nagonka

Co przetrwało z minionych epok do dzisiejszych czasów? Taktyki wojenne, podboje, czyny sławnych wodzów czy polityków?  Na ten temat można by  długo dywagować, lecz jedna z konkluzji byłaby, że te działania  częściej prowadziły do  wielkich zbrodni niż wniosły coś pozytywnego.

Tymczasem wyobraźmy sobie nasz świat bez wspaniałych budowli, muzeów pełnych obrazów, rzeźb, bez literatury, teatrów i filmów, bez muzyki, czy nawet fresków w jaskiniach  sprzed tysiącleci. To dzieła artystów przetrwały epoki, karmiąc nasze dusze.

Gdyby Mickiewicz wziął udział w Powstaniu Listopadowymi i zginął, nie mielibyśmy Pana Tadeusza, a Chopin nie stworzył by Etiudy Rewolucyjnej.  Ile przepięknych wierszy napisałby Baczyński, gdyby nie został zabity w Powstaniu Warszawskim. Norwid  i Krasiński mogliby tworzyć wiele lat, gdyby żyli w epoce szczepionki na gruźlicę. Tak samo jak utalentowane siostry Brontë, które w młodym wieku zabiła ta straszna choroba.

Continue reading “Covidowa nagonka”

PEREŁKI TUSKA

Śledzę wystąpienia Donalda Tuska w mediach i za każdym razem rośnie mój podziw dla tego niezwykłego polityka, który  jest dla mnie tym, czym polityk powinien być – mądry, świetnie przemawiający, błyskotliwy, opanowany, szczupły, uśmiechnięty, wysportowany … mogłabym tu wymienić długą listę pozytywnych określeń. Ostatnio odkryłam jeszcze dodatkową cechę premiera, która wyróżnia go spośród wszystkich polskich polityków ( i pewnie nie tylko polskich). Jest to niesamowite poczucie humoru – sarkastyczne, uszczypliwe, inteligentne, bez uciekania się do wulgaryzmu, tak ostatnio powszechnie panującego.

 Podczas pobytu w Polsce udało mi się zakupić książkę „Szczerze” autorstwa Donalda Tuska,  pisaną w formie dziennika poruszającego nie tylko tematykę europejskiej i polskiej polityki ostatnich lat.  Poznałam również premiera jako miłośnika literatury, konesera malarstwa, a przede wszystkim ciepłego, troskliwego męża, ojca, dziadka. Dzięki tej książce, jak również telefonicznej rozmowie z Donaldem Tuskiem  – wypowiadał się na temat swojego przyjaciela, Jurka Borowczaka ( do książki „Sierpień 80 rozpoczął Jerzy Borowczak” ) – nabrałam jeszcze większej sympatii do tego polityka i zaczęłam śledzić jego wpisy na twitterze. Gorąco polecam ich lekturę – te lapidarne „perełki”  to cały Tusk!!! Dowcipne, uszczypliwe,  ironiczne – nic dodać, nic ująć.

Wybrałam te dotyczących ostatnich wydarzeń,  Covida  oraz krytyki „miłościwie” nam panującego PiS-u i jego wodza.

Continue reading “PEREŁKI TUSKA”

MŁODOŚCI, TY NAD POZIOMY WYLATUJ

Moje życzenie na rok 2021

Moja młodość przypadła na burzliwe czasy i była pełna spotkań, wspólnych wyjazdów, gorących dyskusji, sporów, ale nigdy nie panowała wśród nas nienawiść, nie rzucaliśmy obraźliwych haseł. Mieliśmy różne poglądy od skrajnie lewicowych po skrajnie religijne, ale nasz kolega z Ruchu Młodej Polski umawiał się ze zagorzałym komunistą na piwo i po często zaciekłej dyskusji żegnali się serdecznie. Tęsknota za wolnością i „żeby było tak jak na zachodzie” nas łączyły, ale nie tylko. Tym wielkim spoiwem była w tamtych czasach kultura. Śpiewaliśmy przy gitarze, chodziliśmy do kina, czytaliśmy te same książki, słuchaliśmy poezji śpiewanej przez Grechutę, Demarczyk, Cohena. Nie tylko młodzi potrafili prowadzić bujne towarzyskie życie. Również i nasi rodzice, chociaż ich codzienność nie była łatwa.

Dzisiaj, gdy wymarzona wolność zagościła na dobre, gdy żadne mocarstwo nam nie chce jej zabrać, nagle utworzyły się tak silne podziały, że spotkania ludzi o odrębnych poglądach są wręcz niemożliwe, nawet w najbliższej rodzinie. 

Continue reading “MŁODOŚCI, TY NAD POZIOMY WYLATUJ”

13. Grudnia 1981 Wielką Nadzieję rozjechały czołgi

13. Grudnia 2020 zamiast czołgów na polskich ulicach pojawiły się tłumy kobiet walczących o swoje prawa

Nigdy nie zapomnę tego dnia. Wczesnym rankiem o wybuchu „wojny” dowiedziałam się od sąsiadki, a potem tak jak prawdopodobnie wszyscy Polacy włączyłam telewizor.  Przemówienia Jaruzelskiego słuchałam z niedowierzaniem, wściekłością i  bezsilnością.  Potem ogarnęła mnie ta ostatnia – bezsilność. Nie wiedziałam, jak mam zaprotestować. Nie byłam robotnicą fabryki, pracowałam w dziale przyrody Muzeum Okręgowego w Radomiu. Na wyjście na ulicę z transparentem z napisem „Solidarność żyje” zabrakło mi odwagi. Pozostałam w domu, sparaliżowana niemocą, strachem, a dopiero następne dni zaczęły przynosić wolę czynu. Na spotkaniach w małych grupach przekazywaliśmy sobie zasłyszane wiadomości, o internowaniach, strajkach, aresztowaniach i ucieczkach. Jak przywódcy przeżyli ten dzień i następne dowiedziałam się dopiero podczas rozmów z niektórymi z nich, po ponad trzydziestu latach dzielących od tych wydarzeń.

Jednym z moich rozmówców był ś.p. Henryk Wujec.

Nawet małe fragmenty jego wywiadu oddają grozę pierwszych dni stanu wojennego.

Continue reading “13. Grudnia 1981 Wielką Nadzieję rozjechały czołgi”

Ofiary boją się mówić

Pedofilia, jedna z najstraszniejszych zbrodni wyrządzona niewinnym istotom, nie zawsze była tak nagłaśniana i piętnowana, jak w ostatnich czasach. W latach mojego dzieciństwa i młodości była ukrywana, nie tylko w Kościele, ale i w całym społeczeństwie. Moje pokolenie nie było uświadamiane w dzieciństwie o zagrażającej jemu pedofili. Dzieci nie przestrzegało się – nie rozmawiaj z obcymi, nie wchodź do ich domów. Nie tłumaczyło się, że trzeba od razu mówić rodzicom o niewłaściwym zachowaniu dorosłych, nawet gdy jest to zbyt częste głaskanie po głowie. Po prostu nie rozmawiało się na „te tematy”, które nawet nie były poruszane w mediach. Za czasów PRL-u dzieci biegały samopas, bez nadzoru dorosłych, i z jednej strony wielu z nas wspomina takie dzieciństwo jako cudowne, a z drugiej częściej zdarzały się wypadki, którym można było zapobiec, gdyby rodzice nie dawali tyle wolności swoim pociechom.

Continue reading “Ofiary boją się mówić”

Spokojna rewolucja – Revolution tranquille – czy możliwa w Polsce?

Od ponad trzydziestu lat mieszkam w Quebecu, we francuskiej prowincji Kanady, która jeszcze nie tak dawno niemalże w 100%  katolicka, obecnie jest prawie kompletnie świecka.  Jest to w dużej mierze zasługa „spokojnej rewolucji”. Miała miejsce w latach sześćdziesiątych i jak jej nazwa wskazuje, pokojowo zmieniła mieszkańców Quebecu.

W latach sześćdziesiątych w Quebecu 85% Frankokanadyjczyków regularnie uczęszczało na mszę, w 2007 już tylko 15%, a obecnie 5%. W latach 2003–2014 zamknięto ponad 400 katolickich świątyń. Quebec zajmuje pierwsze miejsce w Kanadzie pod względem liczby par konkubenckich.

Świadkami rezultatów „spokojnej rewolucji” są opuszczone kościoły, czasami zamieniane na świątynie innych wyznań, czasami na domy weselne, a najczęściej stoją puste i popadają w ruinę. Okazałe budowle klasztorne pełnią rolę szkół, szpitali czy budynków użytku publicznego.

Continue reading “Spokojna rewolucja – Revolution tranquille – czy możliwa w Polsce?”

Kaczotalibanofaszyzm

Do tej pory zżymałam się trochę, gdy czytałam posty na Facebooku mojego znajomego, który za każdym razem wspominając polskie władze używa najgorszych określeń.  Teraz zwracam mu honor. A nawet uważam, że i tak był delikatny  w epitetach. To co staje się w Polsce na oczach całego cywilizowanego  świata nie można nazwać jakimkolwiek politycznym słowem. Można jedynie obrzucić najgorszymi obelgami.  Zatwierdzoną przez Trybunał Konstytucyjny ustawę jedynie nie można określić jako komunistyczną, bo w PRL-u kobiety mogły prawnie, bez podawania powodów usunąć ciążę do 3 miesiąca.

To w dużej mierze Polki walczyły o Niepodległą , szczególnie, gdy w stanie wojennym mężczyźni siedzieli po więzieniach, a one nie rzucając się w oczy, po cichu pisały, drukowały, kolportowały,  przewoziły w wózkach dziecinnych bibułę. Wolna Polska od początku je nie rozpieszczała, jeśli chodzi o ustawę o aborcji.  Rozpychający się w swoich nowo nadanych  prawach kościół katolicki cały czas naciskał władze, a ta nigdy nie potrafiła tak naprawdę stanąć po stronie kobiet.

Continue reading “Kaczotalibanofaszyzm”

Życie rdzennej ludności ma znaczenie

W USA i na świecie nie tak dawno śmierć George’a Floyda wywołała protesty, które zainicjowały ruch “Black Lives Matters” – “Życie ludzi czarnoskórych ma znaczenie”. Po śmierci Joyce Echaquan, rdzennej kobiety z kanadyjskiego plemienia Manawan, manifestanci noszą transparenty „Indigenous Lives Matters” – „Życie rdzennej ludności ma znaczenie”.

W jednym i drugim przypadku pojedyncza śmierć wywołała lawinę przypominania bezprawia, zbrodni, aktów nienawiści, których nie można łatwo zapomnieć, gdyż zdarzają się cały czas, mimo że, zdawałoby się, tyle zostało już powiedziane,  łącznie z przeprosinami wygłaszanymi przez polityków.

Gdyby jednak nie ostatnia technologia smartfonów, oba przypadki, zarówno  Floyda jak i Echaquan pewnie zostałyby  przemilczane, tak jak tysiące innych. Joyce Echaquan zdołała nagrać swoje ostatnie chwile spędzone w szpitalu w leżącej w kanadyjskiej prowincji Quebec miejscowości Joliette. Trzydziestosiedmioletnia matka siedmiorga dzieci umarła otoczona nie opieką, jaką każdy człowiek spodziewa się otrzymać w szpitalu, lecz  lżona wyzwiskami typu – „bezdennie głupia” , „nadaje się tylko do seksu”,  „twoje dzieci muszą tobą pogardzać”. Gdy odmówiła morfiny, będąc na nią uczulona, została przywiązana do łóżka i podano jej ten środek na siłę.

Continue reading “Życie rdzennej ludności ma znaczenie”

Małe Anioły – czy tylko w Kolumbii?

O kontaktach między dziećmi a seniorami

Pandemia najbardziej dotknęła ludzi w podeszłym wieku, szczególnie tych przebywających w domach seniora, gdzie śmierć podczas pierwszej fali Covida zbierała bogate żniwo, nawet w krajach stawianych za przykład opieki socjalnej i medycznej,  jakim jest np. Szwecja.

W dalekiej i bliższej przeszłości w przeważającej mierze życie starszych osób nie było sielankowe – wystarczy poczytać powieści typu “Chłopi” Reymonta, czy międzynarodową literaturę współczesną i minionych wieków. Wprawdzie wtedy staruszkami zajmowały się na ogół rodziny, a nie jak obecnie „domy spokojnej starości”, lecz zapominamy, że jeszcze nie tak dawno świat nawiedzały potężne klęski głodu, więc na pewno brakowało funduszy na opiekę dla niedołężnych, starzejących się ludzi. W obecnych czasach nędzę udało się w znacznym stopniu zwalczyć (tylko 10 % światowej populacji cierpi głód), lecz czy taki stan rzeczy  pozytywnie wpływa na ostatnie lata człowieka?

Zdawałoby się, że im jesteśmy zamożniejsi tym lepiej nam się żyje na starość. Gdyby można jeszcze kupić brak samotności i miłość, wtedy rzeczywiście w naszych czasach „jesień życia” byłaby złota. A jednak przerażające komunikaty w mediach typu „nie zostawiajcie starszych ludzi przed szpitalami” świadczą o nasilającym się rozdzieleniu świata młodych od starych i o coraz częstszym braku kontaktu między dwoma, czy trzema pokoleniami, nawet jeśli starsza osoba mieszka z rodziną.

Pandemia dołożyła ciężaru do smutnych wiadomości ze świata. Jeśli jakiekolwiek optymistyczne się pojawiają, to giną w morzu tych tragicznych i codzienne karmienie się nimi może niejednego doprowadzić do ciężkiej depresji. Staram się wyłapywać te pozytywne i w moich poszukiwaniach „promyków dobra” natknęłam się na film dokumentalny zatytułowany „Little Angel of Columbia”  – „Mały anioł z Kolumbii.”

Continue reading “Małe Anioły – czy tylko w Kolumbii?”

Bereza Kartuska – czarna karta polskiej historii

Wśród horrorów II wojny światowej na pierwsze miejsce wybijają się hitlerowskie obozy koncentracyjne. Te pierwsze, utworzone na terenie Niemiec, początkowo nie były obozami zagłady, ale miały m. in. na celu odizolowanie i ukaranie oponentów władzy. Zdawałoby się, że tego typu obozy są już daleką, okrutną przeszłością, lecz niestety istnieją nadal, jak te przeznaczone dla osób LGBT w Czeczeni, dla muzułmanów w Chinach czy dla więźniów politycznych w Korei Północnej.

Każda władza autorytarna czy totalitarna dąży do „usunięcia” w mniej lub bardziej skuteczny sposób przeciwników. Autorytarny polski rząd lat trzydziestych się od niej nie różnił. Oprócz skazania oponentów politycznych w Procesie Brzeskim, 17 czerwca 1934 roku powstał dekret powołujący obozy odosobnienia, zaskakująco często nazywany wówczas „dekretem o obozach koncentracyjnych”, między innymi na łamach przedwojennej prasy.

Dekret o obozach koncentracyjnych (…) zdaje się być wyraźną zapowiedzią bezkompromisowego likwidowania dalszych bastionów parlamentaryzmu i dlatego witamy go z zadowoleniem. – „Gazeta Polska”

Continue reading “Bereza Kartuska – czarna karta polskiej historii”

„Two Spirit” („Podwójni duchem”) – osoby LGBT u północnoamerykańskich ludów rdzennych

Powrót północnoamerykańskich ludów rdzennych do dawnych zwyczajów traktowania osób LGBT, zanim biały człowiek narzucił im „chrześcijańskie normy”.

W wielu kulturach ludów rdzennych Ameryki Północnej, przed przybyciem Europejczyków, ludzie określani współcześnie jako LGBT byli nazywani „Two Spirit” czyli „podwójni duchem”. Uważano, że są oni obdarowani duchem mężczyzny i kobiety. W wielu przypadkach byli postrzegani jako trzecia płeć, bardzo szanowana i ceniona. Przez wiele lat niszczenia cywilizacji ludów rdzennych przez kolonizatorów, role „podwójnych duchem” zostały zdegradowane, a szacunek i cześć zastąpiono homofobią, która na przestrzeni wieków przybierała różne formy, niekiedy zbrodnicze.

Warto przypomnieć jak rdzenna ludność Ameryki Północnej, nazwana przez chrześcijańskich najeźdźców „prymitywną i pogańską”, traktowała i postrzegała ludzi o „podwójnym duchu”.

Continue reading “„Two Spirit” („Podwójni duchem”) – osoby LGBT u północnoamerykańskich ludów rdzennych”

Porozumienie Sierpniowe – na ile odmieniło oblicze „tej ziemi”

W 40. rocznicę wydarzeń, które tak szybko uległy zapomnieniu

Dwa sierpnie – a jakże odmienne. W sierpniu 1944 wybuchło Powstanie Warszawskie, a w sierpniu  1980  – strajk w Stoczni Gdańskiej, który rozpoczął niezwykły okres zwany Karnawałem Solidarności. Pierwszy sierpień przyniósł  ogromną klęskę – 200 tys. osób straciło życie. Sierpień 80 zakończył się Porozumieniem i – cytując Jana Pawła II – „odmienił oblicze tej ziemi”.

Cały świat uległ fascynacji polskim Sierpniem 80 i jego kontynuacją. Takiego Karnawału Solidarności nigdy nie było i pewnie nie będzie. Na pewno był jedynym takim w polskiej historii. To o nim powinny powstawać filmy, powieści, wiersze, pieśni, dzieła sztuki. To nim, my Polacy, powinniśmy chwalić się i być z niego dumni. Każdy kraj ma w swojej historii jakiś jej fragment, który cały czas jest przypominany i stawiany za wzór przyszłym pokoleniom. My mamy Solidarność. Tymczasem czy przeciętny Polak zna i czci ten niezwykły okres? Opluwany, zohydzony, oczerniany zamiast stać się naszą wizytówką, został wstydliwie schowany, a jeśli jest wspominany, to w sposób przekręcony, nieprawdziwy, zakłamany.

Continue reading “Porozumienie Sierpniowe – na ile odmieniło oblicze „tej ziemi””

Henryk Wujec – Wielki Człowiek

Henryka Wujca spotkałam dwa razy. Trzy lata temu poprosiłam go o udzielenie mi wywiadu – wtedy jeszcze nie myślałam o publikacji wywiadów z opozycjonistami w formie książki, tylko zbierałam materiały do powieści „Oporniki”, której tłem historycznym miały być lata 1976 – 1989.  Pan Henryk od razu wyraził zgodę na rozmowę, chociaż nie jestem znaną postacią w świecie literackim. Po prostu uważał, że nawet jednej osobie warto poświęcić czas, jeśli może jej przekazać swoją wiedzę i doświadczenia z tego najpiękniejszego okresu w historii Polski, kiedy oczy całego świata przypatrywały się naszej ojczyźnie z podziwem.

Umówiłam się z Panem Henrykiem w kawiarni. Zadzwonił do mnie, że spóźni się 10 minut.  Obok mnie siedziały przy stoliku dwie starsze panie i gdy dowiedziały się, że jestem umówiona z Henrykiem Wujcem, obie jednocześnie określiły mojego przyszłego rozmówcę – „o, to Wielki Człowiek!”

„Wielki Człowiek” pojawił się tak jak zapowiedział, jeszcze raz przepraszając za dziesięciominutowe spóźnienie. Zamówił kawę i ciastko. Gdy kelnerka go obsłużyła, upił łyk kawy, spojrzał na mnie, przekroił ciastko na pół i spytał z ujmującym uśmiechem: „zje pani razem ze mną? A potem dodał: „Kiedyś  w swojej torbie często nosiłem coś do jedzenia i zawsze znalazł się  ktoś, z kim mogłem się podzielić. Między innymi zdarzyło się to w stanie wojennym.”

Przytoczę tu fragment wywiadu, w którym Pan Henryk wspomina ten moment:

Continue reading “Henryk Wujec – Wielki Człowiek”

Sierpień 80– trzech z Lenina

 Stocznia im. Lenina, Huta im. Lenina, Kopalnia im. Lenina – pierwsze dwa zakłady –  dwa kolosy PRL-u znają prawie wszyscy Polacy po czterdziestce, natomiast Kopalnię im. Lenina, obecnie nosi nazwę Wesoła, pewnie tylko Ślązacy. Stocznia i Huta były to pomniki polskiej komuny zatrudniające dziesiątki tysięcy ludzi – Stocznia piętnaście tysięcy, Huta – trzydzieści osiem. W porównaniu z nimi Kopalnia to liliput z zaledwie dziewięcioma tysiącami pracowników. Te trzy zakłady łączyło imię wodza Rewolucji Październikowej i jak na czasy rewolucyjne przystało, pamiętnego Sierpnia’80, stanęły do walki o prawa robotników, o godność ludzką, o demokratyzację Polski.

Historia gorącego lata 1980 to nie tylko stocznia i Porozumienia Sierpniowe. To też lipcowe strajki, które zakończyły się umowami z władzą, a nie krwawymi represjami. To one stanowiły preludium Sierpnia, kiedy w szczytowym momencie w Polsce protestowało 700 zakładów – coś niebywałego w całej historii polskiego PRL-u.

Trzy lata temu zaczęłam przeprowadzać wywiady do książki „Zanim runął mur”, której wydanie planowałam na 40 rocznicę Porozumień Sierpniowych. Z powodu pandemii nie będzie hucznych obchodów tej rocznicy, lecz mam nadzieję, że uda się wydać tak ważną publikację, która na ponad 600. stronach zawiera wypowiedzi znanych opozycjonistów i działaczy Solidarności. Jest ich dwudziestu jeden – tyle samo, ile postulatów historycznego strajku i najważniejszego ze wszystkich porozumień, Porozumienia w Stoczni Gdańskiej. 

Wśród moich rozmówców znalazło się „trzech z Lenina”, czyli Jerzy Borowczak ze Stoczni Gdańskiej im. Lenina, Edward Nowak z Huty im. Lenina i Henryk Sikora z Kopalni im. Lenina.

Coraz mniej Polaków zna dobrze wydarzenia tamtych „gorących dni sierpniowych”, które doprowadziły do powstania Solidarności, potężnego, dziesięciomilionowego ruchu. To było nasze pierwsze polskie tak liczne powstanie narodowe, walczące tym razem nie orężem, ale zorganizowanymi, pokojowymi metodami. Powstanie zakończone zwycięstwem!

Continue reading “Sierpień 80– trzech z Lenina”

Pomniki, ale jakie?

Sierpień w polskiej historii kilka razy był gorący. Ten z 1944 roku, nie tylko gorący, ale wyjątkowo krwawy zawsze budzi moje kontrowersje. Chylę czoła przed powstańcami,  którzy poszli „w bój”, często bez broni i jakże dla wielu był to „bój ostatni”. Możliwe, że gdyby te straszne czasy przypadły na moją młodość, poszłabym razem z nimi. Kto wie, czy jednak, jako matka, nie zamknęłabym w pokoju rwących się do powstania syna lub córkę – tak zrobiła moja znajoma ze swoim synem i przez długie lata nie mógł jej tego wybaczyć. Ale przeżył.

Powstańcy  doczekali się pomnika. Tym co walczyli, na pewno on się należy, chociaż wolałabym, żeby nie przedstawiał prawie wyłącznie mężczyzn. Przecież w czasie powstania kobiety były sanitariuszkami, łączniczkami, walczyły z bronią w ręku, stanowiły ponad 60% stanu plutonu łączności kanałowej, działały w  służbach sabotażu, kwatermistrzostwa, informacji i propagandy.

 Udział dzieci w powstaniu upamiętnia Pomnik Małego Powstańca. To, że młodzi ludzie zostali wysłani przez głupich, żeby nie powiedzieć zbrodniczych dowódców na prawie pewną śmierć, na walkę z bardzo okrutnym, bezwzględnym, militarnie świetnie wyposażonym wrogiem, to jest dla mnie jeden z wielu nie do pogodzenia  aspektów Powstania Warszawskiego. Następnym – jak mogło dojść do uczestnictwa w nim dzieci. Co z tego, że głównie jako łączników, gdyż dowództwo dostało zakaz dawania im broni – zresztą sami powstańcy jej prawie nie mieli. Wyjątkiem był 11 letni Witold Modelski – „Warszawiak”, który przyszedł z własnym karabinem. Zdarzało się jednak, że dzieci brały udział w walkach wyposażone w butelki z benzyną.

Continue reading “Pomniki, ale jakie?”